Nadszedł ten koncert, którego nie chciałam najbardziej. Warszawa. W dzień przylotu denerwował mnie każdy skrawek One Direction, jaki kiedykolwiek, ktokolwiek wyprodukował. Mogła to być koszulka z nazwą zespołu lub sam zespół. Patrzyłam na wszystkich spode łba. Zaciskałam zęby i pięści podczas każdej rozmowy. Nie miałam okresu, a zachowywałam się, jakbym zabrała go wszystkim kobietom w tej cholernej Warszawie, by wkurzać całą ekipę. W tym i oczywiście nasze śpiewające łabędziątka.
- Wstawać panienki i szorować na próbę. - mruknęłam, przechodząc obok pięciu obolałych ciałek zalegających na kanapie w garderobie. Zaczęli jęczeć, powtarzając co ich boli i czego potrzebują, na co ja odpowiedziałam stertą ubrań z sąsiedniej sofy.
- Nigdzie się nie ruszam. - stwierdził Zayn wychylając głowę spomiędzy Stylesowych spodni.
- Ja też. - zawtórował mu Liam, podnosząc rękę. Fuknęłam wściekła i tupnęłam nogą.
- To nie jest jednorazowa prośba! Jestem tu szósty raz, aby wciąż wylegujecie się i narzekacie! Nie tylko was coś boli! - krzyknęłam. Nie zareagowali. Westchnęłam. - Bufet przyjechał. - dodałam zrezygnowana i opadłam na fotel.
Momentalnie z kanapy zeskoczył Louis i Niall, którzy popychając się próbowali dostać się do drzwi przed resztą. Za nimi przyplątał się Zayn. Ledwo patrzył na oczy i musiał podtrzymywać się różnych przedmiotów, by nie upaść. Za nim wlókł się Liam. Wyglądający najnormalniej z całej grupy. Na sofie został jedynie Harry zakopany w ubraniach.
Momentalnie z kanapy zeskoczył Louis i Niall, którzy popychając się próbowali dostać się do drzwi przed resztą. Za nimi przyplątał się Zayn. Ledwo patrzył na oczy i musiał podtrzymywać się różnych przedmiotów, by nie upaść. Za nim wlókł się Liam. Wyglądający najnormalniej z całej grupy. Na sofie został jedynie Harry zakopany w ubraniach.
- Ty nie idziesz? - spytałam. Wydobył z siebie kilka jęków. - Chcesz sobie znowu narobić kłopotów?
- Ja chcę?! - oburzył się i gwałtownie podniósł do pozycji siedzącej. Błąd. Za szybko. Przymknął oczy, rozmasował skroń i dopiero kontynuował. - To ty pakujesz mnie w kłopoty.
- Dlaczego mi to zarzucasz? - zadałam mu pytanie. O dziwo mój głos był spokojny. Jeszcze nie wybuchłam i nie rzuciłam się na niego z pięściami.
- Wchodzisz z butami w moje sprawy! - krzyknął. Zdecydowanie nie powinien tego robić. Nie tylko ze względu na to, że bolała go głowa i zaraz po tym znów się za nią łapał, ale i dlatego, że miał niski głos, a to potęgowało głośność jego krzyku dziesięciokrotnie!
- Taka moja rola tutaj. - odparłam, wstając z fotela. - Sam mnie do tej pracy namawiałeś. Zapomniałeś? - dodałam z wrednym uśmiechem i ruszyłam ku drzwiom, którymi przed momentem wyszli chłopcy. - Masz być na scenie za dziesięć minut, bo jak nie to...
- Bo jak nie to co?! - przedrzeźniał mnie wysokim głosikiem.
- To znów wejdę z butami w twoje sprawy. - powiedziałam, patrząc na niego obojętnie i wyszłam.
Powązki niczym się nie zmieniły przez te kilka miesięcy. Poza tym, że spadł śnieg, nikt go nie odgarnął, więc przedostanie się do małego Davidowego grobu było nieco utrudnione. Gdy wreszcie udało mi się tam dostać ujrzałam coś, co miałam nadzieję zostawić z hotelu - Harry'ego. Chłopak stał tyłem do nie, ze złożonymi dłońmi i mówił.
- Pewnie gdybyś tu był to wszystko wyglądało by inaczej, a ja nie musiałbym użerać się z Moniką. Taka cena nieprzemyślanych decyzji... - wziął głęboki oddech. - Ale była twoją przyjaciółką, więc... - znów zamilkł. Spuścił głowę i pociągnął nosem.
Wtem poczułam, że sterta gałęzi, na której się zatrzymałam i którą ustawiono tu zeszłej jesieni, objechała mi pod stopami. Nim się spostrzegłam leżałam na patykach. Jęcząc i stękając próbowałam podnieść się na nogi, ale skutkowało to ponownym osunięciem się gałęzi. Harry podszedł do mnie bez słowa i wyciągnął ku mnie ręce. Chwyciłam go nieufnie za dłonie, a on postawił mnie do pionu.
- Dziękuję. - powiedziałam, strzepując z siebie śnieg. Nie odpowiedział. Spojrzałam, więc na niego. Był wściekły. Co ja gadam?! Był wkurwiony, jak cholera! Zmarszczył czoło, zacisnął usta. Gdyby było to możliwe pewnie warczał by lub zachowywał się, jak byk na corridzie!
- Musiałaś tu przychodzić? Musiałaś dzisiaj? - warknął, wręcz paląc mnie swoim morderczym wzrokiem. Przez moment zastanawiałam, czy odpowiedzieć? Nie byłam pewna, czy by mnie czasem z tej złości nie zabił.
- Nie wiedziałam, że tu będziesz. Nie spowiadasz mi się ze swoich planów. - odrzekłam niepewnie. W duchu prosiłam, aby nie zaczął krzyczeć. To był ten moment - pierwszy raz, gdy się go bałam.
- Nie spowiadam ci się, bo mam powody! - ryknął, a grube żyły pokazały się na jego szyi.
- Nie karzę ci. - powiedziałam cicho. Błagałam, by nikogo nie było w pobliżu.
- Ale byś chciała! Ty chcesz wiedzieć dosłownie wszystko! - wywrócił oczami. - To twoja jebana dziennikarska natura! - machnął rękoma w górę.
- Gówno wiesz! - wydarłam się.
Ten chłopak wystawił mnie na krawędź cierpliwości, która i tak wisiała na włosku z powodów wiadomych.
- Zawsze nie pasuje ci wszystko co robię! A ja po prostu pracuję, pamiętasz? Ty mnie namawiałeś do tego! Ty! - wytknęłam go palcem w pierś.
- Bo myślałem, że to dobry pomysł!
- Czyli mnie nie lubisz? - uniosłam brwi i wykrzywiłam twarz w fałszywie miłym uśmiechu. Zawahał się z odpowiedzią. Kiwnęłam tylko głową na znak, że wiem o co chodzi i odwróciłam się na pięcie. Chciałam odejść, ale Harry złapał mnie za nadgarstek i wykręcając rękę, chciał bym powróciła do poprzedniej pozycji.
- Nie skończyłem z tobą! - krzyknął, agresywnie przyciągając do siebie.
- Czego jeszcze chcesz?! - spytałam, popychając go. - Wyzwiesz mnie?! Uderzysz?! Wykrzyczysz mi w twarz, jak to bardzo mnie nienawidzisz?! Jak wpierdzielam ci się w życie?!
Chłopak zrobił krok w moją stronę.
- A jeśli tak to co?! - splunął mi w twarz.
- Pieprz się. - rzuciłam ciszej. Oprzytomniałam nagle i zorientowałam się, że jesteśmy na cmentarzu.
Rozejrzałam się dookoła. Kilka starszych pań i panów patrzyło na nas wielkimi oczyma. Cholera! Kto wie jakie szczury pałętają się za tym człowiekiem?! Cholerna Polska! Cholerny kraj cholernych ludzi z cholernymi zasadami! Muszę uciec, iść jak najdalej od niego.
Do hotelu wpadłam, jak trąba powietrzna - zostawiając za sobą istne spustoszenie. Gniew, złość, ból i irytacja wrzały we mnie, chcąc wydostać się poza granice moich myśli. Chciałam krzyczeć i bić. Chciałam się rozpłakać na miejscu, pokazując wszystkim, jak bardzo mnie wszystko rani. Chciałam znaleźć się w swoim pokoju, zasłonić okna, wyjąć alkohol z barku i pić. I płakać. I kopać i bić poduszki.
Chciałam, ale ktoś mi nie pozwolił...
Szarpnęłam klamkę raz jeszcze, nim spostrzegłam, że nawet nie włożyłam klucza do zamka. Przeklęłam siebie i wygrzebałam klucz z torby. Wcisnęłam go do dziurki, przekręciłam, a zamek puścił. Droga do okien, barku i poduszek stała otworem. Weszłam do środka, rzuciłam torbę na ziemię, zdjęłam czapkę. Już miałam zabrać się za szamotanie z płaszczem lecz poczułam, że podłoga jest dziwnie miękka. Znaczy dywan jest miękki, ale w tym coś mi nie pasowało. Kolor na przykład. Woda!
Otwarłam łazienkowe drzwi, a fala wody wylała się z niej wprost na moje Ugg'sy. Wszystkie krany były poodkręcane na maksimum i woda lała się z nich strumieniami. Dopadłam umywalkę, zakręciłam korki. Weszłam do kabiny i opróżniłam wannę. Westchnęłam ciężko, wiedząc, że to jeszcze nie koniec akcji. Trzeba było znaleźć winnego.
- Kto z was panienki - krzyknęłam na wejściu do apartamentu chłopców. Czwórka, gdyż Harry wciąż marzł pewnie na Powązkach, spojrzała na mnie zdziwiona. - zrobił park wodny z mojego pokoju?!
Popatrzeli po sobie, kiwając przecząco głowami.
- To nie my. - wzruszył ramionami Liam.
- Cały dzień siedzimy tu, gdyż Paul uziemił nas za kawały. - wytłumaczył Niall uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Nie róbcie ze mnie idiotki tylko się przyznajcie?! - wybuchłam tupiąc.
Miałam dość. Dlaczego wszyscy całe życie niszczą moje plany? Nawet jeśli to najgłupszy wieczór z alkoholem i torturowaniem poduszek? Przemierzyłam wzrokiem jeszcze raz po ich twarzach zanim upadłam na ziemię, wybuchając płaczem. Miałam dość. Dzisiejszego dnia, tego miejsca i One Direction. Miałam dość siebie.
Poczułam, jak ktoś obejmuje moje drżące ciało i stawia na nogi.
- Nie płacz Monic. - szepnął do mnie Niall, po czym zostałam obdarowana najmocniejszym i najszczerszym uściskiem w całym moim życiu.
Chłopak gładził mnie po plecach i powtarzał cicho, że cokolwiek się stało będzie dobrze. Że nie ma sytuacji bez wyjścia i on mi pomoże. Nie wiedząc czemu do uścisku dołączył się też Liam, Zayn i Louis. Opletli się wokół mnie i milczeli. Słychać było tylko mój szloch, szept Horana i film puszczony na DVD. Poczułam się dobrze. Nawet miło. Mimo tego wszystkiego co się wydarzyło...
Wtem poczułam, że sterta gałęzi, na której się zatrzymałam i którą ustawiono tu zeszłej jesieni, objechała mi pod stopami. Nim się spostrzegłam leżałam na patykach. Jęcząc i stękając próbowałam podnieść się na nogi, ale skutkowało to ponownym osunięciem się gałęzi. Harry podszedł do mnie bez słowa i wyciągnął ku mnie ręce. Chwyciłam go nieufnie za dłonie, a on postawił mnie do pionu.
- Dziękuję. - powiedziałam, strzepując z siebie śnieg. Nie odpowiedział. Spojrzałam, więc na niego. Był wściekły. Co ja gadam?! Był wkurwiony, jak cholera! Zmarszczył czoło, zacisnął usta. Gdyby było to możliwe pewnie warczał by lub zachowywał się, jak byk na corridzie!
- Musiałaś tu przychodzić? Musiałaś dzisiaj? - warknął, wręcz paląc mnie swoim morderczym wzrokiem. Przez moment zastanawiałam, czy odpowiedzieć? Nie byłam pewna, czy by mnie czasem z tej złości nie zabił.
- Nie wiedziałam, że tu będziesz. Nie spowiadasz mi się ze swoich planów. - odrzekłam niepewnie. W duchu prosiłam, aby nie zaczął krzyczeć. To był ten moment - pierwszy raz, gdy się go bałam.
- Nie spowiadam ci się, bo mam powody! - ryknął, a grube żyły pokazały się na jego szyi.
- Nie karzę ci. - powiedziałam cicho. Błagałam, by nikogo nie było w pobliżu.
- Ale byś chciała! Ty chcesz wiedzieć dosłownie wszystko! - wywrócił oczami. - To twoja jebana dziennikarska natura! - machnął rękoma w górę.
- Gówno wiesz! - wydarłam się.
Ten chłopak wystawił mnie na krawędź cierpliwości, która i tak wisiała na włosku z powodów wiadomych.
- Zawsze nie pasuje ci wszystko co robię! A ja po prostu pracuję, pamiętasz? Ty mnie namawiałeś do tego! Ty! - wytknęłam go palcem w pierś.
- Bo myślałem, że to dobry pomysł!
- Czyli mnie nie lubisz? - uniosłam brwi i wykrzywiłam twarz w fałszywie miłym uśmiechu. Zawahał się z odpowiedzią. Kiwnęłam tylko głową na znak, że wiem o co chodzi i odwróciłam się na pięcie. Chciałam odejść, ale Harry złapał mnie za nadgarstek i wykręcając rękę, chciał bym powróciła do poprzedniej pozycji.
- Nie skończyłem z tobą! - krzyknął, agresywnie przyciągając do siebie.
- Czego jeszcze chcesz?! - spytałam, popychając go. - Wyzwiesz mnie?! Uderzysz?! Wykrzyczysz mi w twarz, jak to bardzo mnie nienawidzisz?! Jak wpierdzielam ci się w życie?!
Chłopak zrobił krok w moją stronę.
- A jeśli tak to co?! - splunął mi w twarz.
- Pieprz się. - rzuciłam ciszej. Oprzytomniałam nagle i zorientowałam się, że jesteśmy na cmentarzu.
Rozejrzałam się dookoła. Kilka starszych pań i panów patrzyło na nas wielkimi oczyma. Cholera! Kto wie jakie szczury pałętają się za tym człowiekiem?! Cholerna Polska! Cholerny kraj cholernych ludzi z cholernymi zasadami! Muszę uciec, iść jak najdalej od niego.
Do hotelu wpadłam, jak trąba powietrzna - zostawiając za sobą istne spustoszenie. Gniew, złość, ból i irytacja wrzały we mnie, chcąc wydostać się poza granice moich myśli. Chciałam krzyczeć i bić. Chciałam się rozpłakać na miejscu, pokazując wszystkim, jak bardzo mnie wszystko rani. Chciałam znaleźć się w swoim pokoju, zasłonić okna, wyjąć alkohol z barku i pić. I płakać. I kopać i bić poduszki.
Chciałam, ale ktoś mi nie pozwolił...
Szarpnęłam klamkę raz jeszcze, nim spostrzegłam, że nawet nie włożyłam klucza do zamka. Przeklęłam siebie i wygrzebałam klucz z torby. Wcisnęłam go do dziurki, przekręciłam, a zamek puścił. Droga do okien, barku i poduszek stała otworem. Weszłam do środka, rzuciłam torbę na ziemię, zdjęłam czapkę. Już miałam zabrać się za szamotanie z płaszczem lecz poczułam, że podłoga jest dziwnie miękka. Znaczy dywan jest miękki, ale w tym coś mi nie pasowało. Kolor na przykład. Woda!
Otwarłam łazienkowe drzwi, a fala wody wylała się z niej wprost na moje Ugg'sy. Wszystkie krany były poodkręcane na maksimum i woda lała się z nich strumieniami. Dopadłam umywalkę, zakręciłam korki. Weszłam do kabiny i opróżniłam wannę. Westchnęłam ciężko, wiedząc, że to jeszcze nie koniec akcji. Trzeba było znaleźć winnego.
- Kto z was panienki - krzyknęłam na wejściu do apartamentu chłopców. Czwórka, gdyż Harry wciąż marzł pewnie na Powązkach, spojrzała na mnie zdziwiona. - zrobił park wodny z mojego pokoju?!
Popatrzeli po sobie, kiwając przecząco głowami.
- To nie my. - wzruszył ramionami Liam.
- Cały dzień siedzimy tu, gdyż Paul uziemił nas za kawały. - wytłumaczył Niall uśmiechnięty od ucha do ucha.
- Nie róbcie ze mnie idiotki tylko się przyznajcie?! - wybuchłam tupiąc.
Miałam dość. Dlaczego wszyscy całe życie niszczą moje plany? Nawet jeśli to najgłupszy wieczór z alkoholem i torturowaniem poduszek? Przemierzyłam wzrokiem jeszcze raz po ich twarzach zanim upadłam na ziemię, wybuchając płaczem. Miałam dość. Dzisiejszego dnia, tego miejsca i One Direction. Miałam dość siebie.
Poczułam, jak ktoś obejmuje moje drżące ciało i stawia na nogi.
- Nie płacz Monic. - szepnął do mnie Niall, po czym zostałam obdarowana najmocniejszym i najszczerszym uściskiem w całym moim życiu.
Chłopak gładził mnie po plecach i powtarzał cicho, że cokolwiek się stało będzie dobrze. Że nie ma sytuacji bez wyjścia i on mi pomoże. Nie wiedząc czemu do uścisku dołączył się też Liam, Zayn i Louis. Opletli się wokół mnie i milczeli. Słychać było tylko mój szloch, szept Horana i film puszczony na DVD. Poczułam się dobrze. Nawet miło. Mimo tego wszystkiego co się wydarzyło...
Zasmucacie mnie. Potrzebuję was więcej. Skoro tak bardzo chcecie pełnej opieki nad first time po wyznanych to tu się udzielajcie... Majkel robi świetne szablony