piątek, 28 grudnia 2012

Część trzecia: Dzwońcie, kłamcie, a ja powiem prawdę...

      - Przykro mi pani Moniko. - lekarz pokiwał smutno głową. - Od naszej ostatniej wizyty nie mam dla pani żadnych dobrych wieści.
- Zacznijmy od tego, że ostatnio widzieliśmy się trzy dni temu. - powiedziałam z sarkazmem. Po raz drugi w tamtym tygodniu zjawiłam na się dializie. Ręka jeszcze bolała mnie po ostatnim oczyszczaniu, a znów miałam dać się podpiąć do sztucznej nerki. Niestety dopóki nie znalazłby się dla mnie dawca  musiałabym jeszcze wiele razy tam przychodzić. Oby dwie moje nerki nie pracowały poprawnie. W dodatku o dawcę było wyjątkowo trudno. Byłam uziemiona w stolicy.
      Od mojego ostatniego spotkania z chłopakami minęło prawie pół roku. Kilka razy do mnie dzwonili, ale nasze rozmowy nie wnosiły nic nowego. Ich najnowsze zdjęcia krążące po internecie wyraźnie wskazywały, że są zmęczeni. Po powrocie do Wielkiej Brytanii od razu rzucili się w wir pracy. Harry'ego dodatkowo od środka niszczyła śmierć Davida. Styles tak samo, jak ja nie wiedział o chorobie. David nie powiedział nikomu co się z nim dzieje. Nawet rodzinie. Wydawało mi się, że on jest odpowiedzialnym człowiekiem. Że ma głowę na karku. Że wie, jak się zachować w każdej sytuacji. Tyle razy powtarzał mi co mam robić w razie jakiś okoliczności. Jednak własnych rad nie słuchał. Jak ja mogłam mu ufać? Zaciągnął mnie na wojnę i afrykańskie pola minowe, a ja, jak idiotka mu po prostu ufałam! Byłam jeszcze głupim dzieciakiem. Teraz to sobie uświadomiłam.
   Pewnego jesiennego dnia wracałam z pracy do domu. Szłam chodnikiem mijając skąpane światłami ulicznych latarni stare blokowiska. Było już grubo po 21, więc mijałam młodych ludzi, którzy ruszyli na podbój Warszawskich klubów i dyskotek. Kiedyś tak, jak oni w sobotnie wieczory wybywałam z mieszkania, aby się wyszaleć, ale teraz nie miałam na to, ani ochoty, ani siły, ani czasu. Znudzona widokiem graffiti, zeszłam z Grochowskiej do parku Szypowskiego. Pokucką trafiłam na Hetmańską, a potem skrótem pomiędzy blokami na Żółkiewskiego. Szara kamienica przywitała mnie skrzypem starych drzwi, a następnie odprowadziła na drugie piętro odorem kocich odchodów. 
     Nie miałam nic przeciwko tym zwierzakom. Prawdę mówiąc byłam kociarą, ale moja sąsiadka, która sprowadza do swojego mieszkania wszystkie bezdomne koty z naszego osiedla doprowadzała mnie do białej gorączki. Jak można w 20 metrach kwadratowych trzymać prawie dwadzieścia kotów? Kobieta już kilka razy dostawała nakaz od wynajemcy o usunięcie zwierząt, a wizyty straży miejskiej były dla nas codziennością. W końcu po wielu błaganiach wynajemca i my mieszkańcy zgodziliśmy się na nadprogramowych lokatorów w budynku, lecz pod warunkiem, że nie będą one załatwiać swoich spraw na klatce schodowej. Kobieta zapewniła, że kupi kuwetę. Na samych obietnicach się skończyło. 
     Klucz zgrzytnął w zamku i w ciągu ułamków sekundy jego mechanizm zadziałał i mogłam wreszcie wejść do swojej kawalerki. Mimo iż mieszkanie było małe to bardzo przytulne. Sprowadzając się tam starałam się urządzić je tak, aby ktoś kto odwiedza mnie pierwszy raz zostawił za sobą smutne osiedle oraz obskurną klatkę schodową i czuł się u mnie, jak w innym świecie. Na marne się trudziłam, bo rzadko zdarzało się, aby ktoś do mnie zawitał. Położyłam torbę na kuchennym blacie i wróciłam do przedpokoju, aby zdjąć płaszcz i buty. Rozłożyłam się wygodnie na kanapie, zamknęłam oczy i z przyjemnością cieszyłam się każdą sekundą w ciszy z dala od codziennego zgiełku i życia w dużym mieście. Czułam, że odpływam, że powoli wybieram się do krainy Morfeusza. Uśmiechałam się w duchu na samą myśl o słodkim śnie. Aż tu nagle moją własną chwilę zupełnej ciszy rozdarł dźwięk dzwoniącego telefonu. Niechętnie podniosłam się z legowiska po komórkę. Wygrzebałam ją z torby i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham? - wypowiedziałam swoją formułkę.
- Monick? Cześć tu Niall. - odparł głos po drugiej stronie.
- O hej blondasku. - zaśmiałam się i wróciłam na swoje miejsce na kanapie.
- Dawno z tobą nie rozmawiałem, więc pomyślałem, że warto to zmienić.
- Ja na twoim miejscu to wyłączyłabym telefon i zaszyła się na tydzień w jakimś ustronnym miejscu z butelką piwa. - poradziłam, jak to miał w zwyczaju David.
- Marzenia ściętej głowy. - westchnął Horan.
- No to gadaj co tam u was. - zarządziłam.
- Nic takiego. Podróżujemy, koncertujemy, nagrywamy...
- To to wiem. Chodzi mi o wasze samopoczucie. - przerwałam mu.
- Jak zawsze wszystko w porządku.
- Nie kłam. Widać po zdjęciach, że jest z wami nie tak. Powiesz o co chodzi?
- Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Lepiej powiedz to u ciebie.
- Nie zmieniaj tematu Nialler.
- Och... Przepraszam. Jest mi ciężko. Jestem zmęczony. Wszystko mnie boli. Mam chrypę i nikogo komu mógł bym się wyżalić. - jęczał.
- Znam ten ból. - zasmuciłam się.
- Słuchaj. Co powiesz na to, abyś przyjechała do mnie, do nas... - poprawił się. - Na wakacje? Ty odpoczniesz, ja odpocznę. Z resztą mówiłaś, że chciałabyś zwiedzić trochę Anglię.
- Niall, dziękuję ci za propozycję, ale chyba nie ma takiej opcji... - odparłam i przełknęłam nerwowo ślinę. Naraz przypomniało mi się, że jutro mam kolejną dializę.
- Dlaczego? - zdziwił się. Nie chciałam go okłamywać, więc opowiedziałam mu prawdę. Do teraz zastanawiam się, czy to była najlepsza, czy najgorsza decyzja w moim życiu.
     Zawsze miałam problemy z trzymaniem języka za za zębami. Gdybym wcześniej ugryzła się w język prawdopodobnie miałabym jeszcze pracę. Jednakże cieszę się, że wygarnęłam temu gburowi. Od dawna czepiał się mnie o nie wiadomo co. A o papier w drukarce, a o nie wylogowanie się, a o głupie krzesło stojące nie tam gdzie on je postawił. Tym razem zadarł z nie właściwą osobą i w nie właściwym czasie. Miał wielkie szczęście, że byłam świeżo po oczyszczaniu i nie mogłam prostować ręki, bo jeszcze przyszłoby zbierać mu swoje zęby z podłogi. Tak, to prawda. Czasami mam problemy z opanowaniem emocji i już wiele razy miałam przez to kłopoty. Na przykład miałam parę razy problemy z nauczycielami i raz z pewnym dowódcą wojskowym. Nikt nie mówił, że skoro jestem niskim i lekko niezdarnym dzieciakiem nie będę walczyła o swoje. To chyba normalne, że będę, jak lwica bronić swoich przyjaciół? Prawda Grzesiu?
     Pociągnęłam klamkę drzwi, lecz te ani drgnęły. Próbowałam je popchnąć ramieniem, ale to nic nie dawało. Jak można być, aż tak skąpym człowiekiem? Drzwi, które się zacinają i w ogóle są z nimi same problemy nie zostaną wymienione, bo właściciela tej zacnej strony na nie nie stać. Większego kłamstwa nie słyszałam. To naczelny może 4 razy do roku latać na Hawaje, a na głupie drzwi to pieniędzy nie może wydać? Zrobiłam dwa kroki w tył i z całej siły kopnęłam w drzwi, które wreszcie otworzyły się i z hukiem uderzyły w drewniany regał stojący obok. Weszłam do środka pomieszczenia i rzuciłam swoje rzeczy na stół. Zmierzyłam wzrokiem pokój i wzięłam głęboki oddech. Spędzę tu następne 8 godzin - myślałam. Zdjęłam płaszcz i przewiesiłam go przez oparcie krzesła. Z torby wyciągnęłam aparat i wyjęłam z niego kartę pamięci. Zaśmiałam się pod nosem na samą myśl o wszystkich dyskietkach, z których zgrywałam zdjęcia z trasy chłopaków. Przez głowę przewinęły mi się wszystkie wspomnienia z nimi związane. Od tragicznego początku do tragicznego końca. Spojrzałam na komputer przy, którym jeszcze parę miesięcy temu pracował David. Teraz byłam sama. Nie miałam jego, nie miałam nikogo. Byłam sama, jak palec w tej głupiej stolicy. Odpędziłam się od tych bezsensownych myśli i zabrałam się do pracy. 
     Po pewnym czasie mozolnego męczenia się z twarzą Sochy usłyszałam z korytarza wołanie. Odepchnęłam się od biurka i pomagając sobie jedną ręką, wyjechałam na obrotowym krześle do sali, do której zwoływano pracowników. Przewróciłam oczami na sam widok Grześka stojącego przy rzutniku. Nie lubiłam go, ale to już wiecie.
- Chodźcie, chodźcie! Mam dla was coś świetnego. - wymachiwał rękami. Obok mnie stała Małgośka. Pociągnęłam ją za rękaw.
- Psst. Ej. O co mu chodzi? - szepnęłam.
- Ma jakieś newsy o tych twoich kolesiach. - odpowiedziała. O One Direction? To wróżyło tylko same kłopoty. Grzesiek ich nie lubił i podkreślał to na każdym kroku czym mnie bardzo wkurzał.
- Patrzcie na te zdjęcia. Moniczko, ty szczególnie. - zaśmiał się perfidnie i wskazał na mnie palcem. Wstałam, aby lepiej widzieć ten jego żałosny pokaz slajdów. Zacisnęłam mocno zęby, a dłonie złożyłam w pięści. Zmarszczyłam nos i pokręciłam przecząco głową. Pożałujesz - pomyślałam. I ruszyłam w jego stronę.
- Myślisz, że jesteś taki mądry?! - rzuciłam w jego stronę. Odwrócił się do mnie zdziwiony. Chyba nie spodziewał się, że się mu postawię, bo nigdy tego nie robiłam.
- Owszem. Wreszcie znalazłem haczyk na tych twoich lalusi. - uśmiechnął się cwaniacko.
- Tak? Co niby? Jestem bardzo ciekawa.
- A ty co? Tylko udajesz taką głupią. Nie widzisz, że oni są ćpunami? Z daleka widać, że coś biorą. - o nie! Nie tym razem! Już po tobie! Zrobiłam kilka kroków bliżej niego.
- Zgrywasz się? Myślałam, że, jak się nosi okulary to lepiej się widzi, ale w twoim przypadku jest chyba na odwrót.
- Co masz na myśli? - udawał zdziwionego.
- A to, że oni wcale nie ćpią! Oni są zmęczeni! Ile można tak żyć? Prawie codziennie koncerty, czasem nawet dwa! Wywiady, nagrania, podpisywanie płyt, sesje zdjęciowe i spotkania z fanami... A gdzie miejsce na życie? Zastanów się debilu zanim kolejny palniesz taką głupotę. - wykrzyczałam w jego stronę. Nie obchodziło mnie, że obserwuje mnie cała redakcja i naczelny. Należało mu się i tyle. Odwróciłam się na pięcie i przepychając się przez grupę zgromadzonych tam osób, zostawiałam Grześka za sobą i wróciłam do swojego biurka. 
     Po godzinie Małgośka przyniosła mi jakąś kartkę od naczelnego. Jak się okazało - wymówienie. Powód zwolnienia: Cięcia budżetowe. Tak, na pewno w to uwierzę. Nie pozostało mi nic innego, jak zabrać swoje rzeczy i wrócić do domu. Wychodząc z biurowca minęłam się z Grześkiem. Jestem pewna, że on za tym stał. Był pupilkiem naczelnego. Posłałam mu tylko złowrogie spojrzenie, podniosłam dumnie głowę i poszłam w swoją stronę. Pieprzony hipster! Właśnie straciłam pracę. Nie mam za co zapłacić rachunków, kupić jedzenia, ale nie żałuję. Wręcz się cieszę! Czuję się, jakbym zamknęła za sobą pewien rozdział w swoim życiu. 
     Teraz wiem, że słusznie.
     Światło przejeżdżającego samochodu na chwilę oświetlił nikłym światłem pokój, a także moją twarz opartą policzkiem o zimną szybę. Przysłuchiwałam się swojemu własnemu oddechowi. Był spokojny, wolny i przeciągły. Wzrok utkwiłam w księżycu wysuwającym się powoli zza blokowisk. Przyzwyczaiłam się już do jego towarzystwa. Był ze mną każdego wieczora. To jemu mogłam się wypłakać, wyżalić i podzielić wrażeniami z minionego dnia. Może zachowywałam się, jak dzieciak, lecz taka już moja natura. Od zawsze byłam inna niż inni. Trochę dziwaczna, z nietypowymi upodobaniami. Na przykład: zawszę macham do lecących samolotów, co na lotnisku jest dość uciążliwe. Albo chodzę tylko po białych pasach na przejściu dla pieszych. Mam takie swoje zasady, których się trzymam i rozmawianie z księżycem do nich należy. Chwyciłam do ręki kubek z kakao, a ciepły dreszcz przeszedł moje ciało. Upiłam łyk i odstawiłam naczynie z powrotem na parapet, na którym też siedziałam. Odgarnęłam grzywkę z czoła i wsunęłam sobie kolana pod brodę. Siedziałam tak jakiś czas rozmyślając o wszystkim i o niczym, gdy usłyszałam dzwonek telefonu. Leżał tuż obok mnie, więc sięgnęłam po niego i odebrałam.
- Cześć Monick. - przywitał się Liam, którego rozpoznałam po głosie.
- Hej. Co się dzieje, że tak nagle wszyscy zaczęliście do mnie dzwonić?
- Przecież jesteś naszą koleżanką, prawda? A tak w ogóle to Niall mówił, że można ci się wyżalić, więc pomyślałem sobie...
- Spoko. Ciocia Monick wszystkich wysłucha. - zaśmiałam się.
- Bo jest taka jedna sprawa. Chodzi o mnie i Danielle... - zaczął. Przysłuchiwałam się mu w ciszy, dokładnie analizując każde słowo. Jego wywody trwały prawie dziesięć minut, a ja już po czterech wiedziałam co się dzieje. Jednak jako, że przez ostatnie półtora roku pracowałam z zawodowymi dziennikarzami wiedziałam, że dobry słuchacz słucha do końca.
- Liam, nie wiem, jak można być takim głupim. - zakpiłam.
- Coś sugerujesz? - po jego głosie zorientowałam się, że w ogóle nie zrozumiał sensu mojej wypowiedzi.
- Tak! A czy do głowy nie przyszło ci czasem, że Daniell może być w ciąży?
- Co? - chyba miała coś w buzi, bo zaczął kaszleć, jakby się dławił. Po chwili dodał. - Że co?
- Wszystko co mi powiedziałeś na to wskazuje, lecz nie jestem lekarzem i mogę się mylić. Jeśli chcesz się w tym upewnić to w jakiś delikatny sposób uświadom jej, że chciałbyś mieć dzieci, czy coś. Tylko nie tak wprost, bo się obrazi. I pamiętaj! Ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Heh. Dzięki. To mi poprawiłaś humor. A tak w ogóle to mam do ciebie jeszcze jedno pytanie.
- Ale szybko, bo się trochę śpieszę. - skłamałam.
- Do pracy pewnie. Należą ci się wakacje. - pouczył mnie.
- Już nie mam pracy. - stwierdziłam sucho.
- Co? Czemu? - lubię jego zdziwiony głos.
- Powiedzmy, że za bardzo was lubię. No co to za pytanie? - pośpieszyłam go.
- Jaką masz grupę krwi?
- B Rh- , a tak w ogóle to po co ci to wiedzieć? - zaskoczył mnie tym pytaniem. Ciekawe, co mu przyszło do głowy?
- A tak się tylko pytam. Zbieram listę osób, które będą mogły mi pomóc, jak będę się wykrwawiał na śmierć. - oparł pospiesznie i rozłączył się. Wzruszyłam tylko bezradnie ramionami i powróciłam do swojego ostatniego zajęcia.

knykcioo 
knykcioo 
Nie wiem, czy istnieje ten skrót między blokami. Nie wiem, czy jest taka kobieta od kotów, nie wiem też nic o śmierdzącej klatce schodowej. Gdy będę miała okazję być w Warszawie - sprawdzę to.
CUKLAWKI

środa, 26 grudnia 2012

Część druga: Urywamy w połowie

     Zadowolona z uciszenia głupich docinek i z cwaniackim uśmieszkiem na twarzy spojrzałam na ich zawstydzone twarze. Chyba załapali, że nie dam sobie w kasze dmuchać, więc postanowili się zamknąć. Wyjęłam z pokrowca aparat, sprawdziłam wszystkie ustawienia i zabrałam się za robienie pierwszych zdjęć.
- Mam nadzieję, że aparat was nie rozprasza. Proszę, kontynuujcie swoją gonitwę. - powiedziałam nieco wrednie, ale należało im się.
- Ehm... Monick... Chyba mogę ci mówić po imieniu? Przepraszam, że to tak wyszło... - jąkał się Harry. Gorączkowo uciekał gdzieś wzrokiem, przebierał palcami.
- Ale po prostu nie mogliśmy uwierzyć, że to ty. David całkiem inaczej cię opisał. - dokończył Liam.
- Inaczej? A jak? - zaciekawiłam się. Mój drogi Davidzie, jeszcze sobie porozmawiamy, gdy wrócę.
- Na pewno nie tak. - dorzucił Zayn rzeźbiąc w powietrzu kobiecą sylwetkę.
- Może opowiedz nam coś o sobie? - zaproponował Louis. - Będziesz przy nas przez najbliższy miesiąc. Warto by było wiedzieć co nieco o tobie.
- No dobra. - wzruszyłam ramionami i przewiesiłam sobie aparat przez ramię. - Na imię mi Monika, ale to już wiecie. Mam 20 lat i jestem z Polski
- I to wszystko? - zdziwił się Niall.
- Tak, a co jeszcze chcecie wiedzieć? Jaki mam numer stanika? - zaśmiałam się.
- Ja to chętnie sprawdzę! - krzyknął Zayn, podbiegając do mnie.
- Łapy precz zboczeńcu. - cofnęłam się o kilka kroków. Wymamrotałam coś pod nosem o karcie pamięci i wyszłam z ich pokoju do swojego. Ciekawski Mulat poszedł za mną. Stanął przy drzwiach i przyglądał się temu co robię. Z walizki wyjęłam dosyć spore pudełko. Położyłam je na łóżku i wygrzebałam z niego czystą kartę pamięci. Starą podpisałam markerem i wrzuciłam z powrotem do pudełka.
- Po co ci tyle dyskietek i pendriv'ów? - spytał podchodząc do mnie.
- Mam tu zapisane wszystkie zdjęcia z podróży. Niedługo dołączą to tego wasze. - uśmiechnęłam się. Chłopak zaczął przeglądać zawartość pudła.
- Byłaś w Iraku? W Afryce? Nie mogę! - chwycił karty podpisane tymi właśnie nazwami i wybiegł z pokoju krzycząc. Pognałam za nim. Niestety nie zdążyłam ich mu odebrać, bo wcisnął już jedną do telewizora i razem z resztą rozsiadł się na kanapie. Byłam bezsilna więc stanęłam za nimi i przyglądałam się pokazowi slajdów. 
     Pierwsza dyskietka zawierała zdjęcia z Iraku. To była moja pierwsza podróż z Davidem. Musieliśmy przejść szkolenie wojskowe, aby razem z żołnierzami móc przebywać na linii frontu. Podczas jednego z patrolów wpadliśmy w zasadzkę wrogich rebeliantów. Mężczyzna siedzący przede mną dostał i upadł wprost na moje kolana. Talib, który to zrobił stał wciąż w tym samym miejscu i celował w nas z AK - 47. Chwyciłam broń postrzelonego żołnierza i kilka razy wystrzeliłam w ziemie obok wroga. Zadziwiła go moja reakcja i schował się. Pamiętam, że doznałam wtedy kompletnego szoku. Ręce zaczęły mi się trząść i nerwowo spoglądałam na zszokowanego Davida siedzącego za mną, który dokumentował całe zdarzenie. Krzyknął do kierowcy, aby ruszał, bo mamy rannego, a ten to właśnie zrobił. Nigdy nie zapomną tego uczucia broni spoczywającej w moich rękach, nigdy nie zapomnę wdzięczności żołnierza, który siedział przede mną. Nigdy nie zapomnę jego łez, gdy mówił mi, że już nigdy nie wróci na front, że powinien mnie chronić, a to ja chroniłam jego. To co przedstawiają gry komputerowe to pikuś w porównaniu do tego co tam przeżyłam. Obiecałam sobie, że już nigdy w nie nie zagram.
- Pokaz skończony. - zarządziłam i odebrałam Zayn'owi karty pamięci, gdy chciał włożyć do telewizora tą ze zdjęciami z Afryki. Wyszłam szybkim krokiem do siebie i nie wychodziłam z pokoju do wieczora.
     Przychodzi taka pora, że muszę się wypłakać. Siadam wtedy na podłodze w jakimś kącie i płaczę. Narzekam na cały świat, wyrzucam z siebie wszyściutkie smutki i gniewy, która zdążyły się we mnie zagnieździć. Czasami dochodzą do tego i napady szału, bicie i kopanie wszystkiego naokoło. Naprawdę, lepiej do mnie nie pochodzić.
      Nie wiem, jak mogłam być taka głupia i zgodzić się na ten wyjazd? Najpierw David mnie okłamuje i zostawia samą, potem ludzie biorą mnie za małolatę, a na sam koniec ten pokaz przez, który zdołowałam się jeszcze bardziej. Gdybym została w Polsce zapewne siedziałabym w tedy w biurze i oprawiała kolejne zdjęcia z imprez gwiazd, ale nie! Musiałam tam przylecieć. Co mnie w ogóle skusiło? Ach, tak! Moja obsesyjna miłość - jak to nazwał David - do One Direction. Nie było mowy o odmowie. To mogła być moja jedyna szansa na poznanie ich, w dodatku z tej drugiej strony. Musiałam się pozbierać i zabrać do jakieś sensownej pracy. 
     Podniosłam w się z podłogi i postanowiłam zacząć znajomość z nimi od początku. Przemyłam twarz zimną wodą i od razu poczułam się o wiele lepiej. W momencie, gdy zimne krople wody spływały po mojej twarzy czułam się jakby wszystkie moje smutki spływały wraz z nią. Ogarnęłam jeszcze trochę swoje włosy, które na skutek mojego histerycznego płaczu wyglądały jakbym właśnie stoczyła walkę z zawodniczką MMA. Chwyciłam to ręki aparat i udałam się do ich pokoju. Wzięłam głęboki oddech. Ze strachu w moim brzuchu waliło kilkadziesiąt bębnów. Zawahałam się, lecz ponure myśli szybko opuściły mą głowę, bo nim zdążyłam zapukać, drzwi otworzyły się. Stał w nich zaskoczony Niall, uśmiechnęłam się lekko na co on odpowiedział równie serdecznym uśmiechem.
- Ehm... J-ja chciałam was przeprosić. - zrezygnowana spuściłam głowę, bo reszta równie zdziwiona jak Horan zgromadziła się już obok nas. - Źle was potraktowałam...
- Ej. Spoko. - przerwał mi łagodnie Liam. - My też nie byliśmy święci.
- Czyli możemy zacząć naszą znajomość od nowa? - podniosłam głowę i spojrzałam na nich z nadzieją w oczach.
- Jasne! - odparł śmiało Zayn, objął mnie ramieniem i wprowadził do środka.
***
      Pierwszy miesiąc europejskiej trasy minął bardzo szybko. Praktycznie każdego dnia chłopcy mieli coś do zrobienia. Jak nie wywiad, to spotkanie z fanami lub koncert. Mój zapas kart pamięci szybko się skończył i zmuszona byłam kupić nową paczkę. Wszystko to dzięki Niall'owi, który dorwawszy się do mojego aparatu fotografował wszystko. Bez wyjątku! Nie miałam serca usuwać jego zdjęć, bo gdy Louis to zrobił, Horan rozpłakał się i uważał, że Lou nie szanuje jego pracy i ogranicza jego twórczość. Wolałam mu nie podpaść i z uśmiechem wymieniałam pamięć w lustrzance. Udało mi się przekonać do siebie chłopaków, nawet Harry'ego, który po incydencie w pierwszy dzień bał się do mnie odzywać. Jedna rzecz pozostawała tylko wielką niewiadomą. Skąd One Direction znali Davida? Wiedziałam, że mój były partner wychował się w Wielkiej Brytanii, ale ani on, ani chłopcy nie chcieli mi nic powiedzieć. Jakby to była wielka tajemnica. Już dawno przestałam się wypytywać ich o niego, bo wiedziałam, że za nic na świecie nie puszczą pary z ust.
      Pewnego wieczoru, po pierwszym koncercie we Włoszech siedziałam w ich pokoju i przeglądałam internet w poszukiwaniu sukienki na wesele mojego kuzyna. Tak właściwie to nie wiedziałam, czy w ogóle się na nim pojawię, bo z moim kuzynem wiązały mnie dosyć dziwne relacje. 
     W dzieciństwie często u nas bywał, bawiliśmy się w tajnych agentów i tym podobne chłopięce zabawy. Gdy poszłam do szkoły już rzadziej do mnie przychodził. Miał swoich kolegów i w ogóle. Przez kolejne lata nasz kontakt ograniczył się wyłącznie do mówienia sobie cześć na ulicy i przesyłania życzeń urodzinowych. Moje zdziwienie było ogromne, gdy dostałam zaproszenie na jego ślub. Mimo wszystko uwierzyłam, że gdzieś ma w pamięci nasze dziecięce zabawy. 
     W wyborze pomagał mi Zayn, który już nie raz pomagał mi w sprawach wyglądu. Razem z chłopakami śmiałam się, że jeśli nie wyjdzie mu z zespołem może śmiało rozwinąć swoją karierę stylisty. Nasze poszukiwania nie szły zbyt dobrze, bo większość sukienek, które wybieraliśmy już posiadałam lub były bardzo podobne do tych, które znajdowały się w mojej szafie.
- Kobieto! Ty cały internet wykupiłaś! Po co ci tyle sukienek skoro i tak w nich nie chodzisz? - spytał się mnie Malik, gdy przecząco pokiwałam głową na kolejną wybraną przez niego kreacje.
- W życiu kobiety jest taki moment, że musi kupić sobie sukienkę. - odparłam z uśmiechem.
- To u ciebie dużo było tych momentów. - wkurzył się, wstał z kanapy i poszedł się napić.
- A tak w ogóle... - wtrącił Liam. - To ty musisz koniecznie kupić sobie nową sukienkę?
- Tak. - odpowiedziałam krótko.
- A musisz w ogóle iść na to wesele? - zapytał się Louis, który obserwował całą sytuację siedząc przy stole i grając z Harry'm w scrable.
- Tak. To mój kuzyn.
- Ale przecież tak marudziłaś, że musisz tłuc się pociągiem, aż na sam sonsk... - dodał Hazza.
- Śląsk. - poprawiam go.
- Nie ważne i tak nie potrafię tego wymówić.
- Słuchaj. Nie mam ochoty wysłuchiwać kazań moich ciotek, że powinnam sobie kogoś znaleźć. One w moim wieku już dawno były po ślubie, a w większości wypadków miały już po dziecku lub były w ciąży. One nie rozumieją, że czasy się zmieniły i teraz za mąż wychodzi się później niż 50 lat temu.
- To weź jakiegoś kolegę ze sobą. I po sprawie. - Louis przybił piątkę Styles'owi.
- To nie takie proste. Jak kogoś przyprowadzę to znowu całą rodzinkę obejdzie wiadomość, że kogoś mam. Że pojechałam do dużego miasta i przywiozłam sobie męża. To jest Polska w dodatku w okolicy, z której pochodzę wszyscy znają wszystkich i plotki szybko się rozchodzą. Na domiar złego równie szybko zmieniają prawdę w fikcję. - zamknęłam laptopa i odłożyłam go na stolik.
- To weź Harry'ego i sprawa załatwiona. - zaproponował Niall. Nie wiedziałam, jak to miało rozwiązać moje problemy, więc tylko spojrzałam na niego dziwnie. Za to Styles wstał, podszedł do Horana i dał mu w twarz. Nie zdążyłam dowiedzieć się dlaczego tak zrobił, bo zadzwonił mój telefon, a to czego dowiedziałam się od mojego rozmówcy miało całkowicie odmienić moje spojrzenie na tą sytuację...
      - Tak. Następnego dnia po twoim wyjeździe trafiłem do szpitala i wszystko się zaczęło. Nie chciałem cię martwić. Chcę abyś spełniła swoje marzenia... -westchnął cicho do słuchawki. Głos co chwilę łamał mu się i ucichał. Tracił siły. Mój kochany David umierał, a ja nie mogłam być przy nim. Nie mogłam powiedzieć mu to co leżało mi na duszy i tego jak bardzo go za ukrywanie choroby nienawidzę.
- Przygotowywałeś mnie do tego już od dawna, tak? - spytałam bliska płaczu. Mocno zaciskałam oczy, nie pozwalając łzom na wypłynięcie ze mnie.
- No pewnie. Teraz musisz radzić sobie kompletnie sama. Taki jest show biznes, do którego sama chciałaś wejść. Trzymaj się dzieciaku. - rozłączył się. Upuściłam telefon i ukryłam twarz w dłoniach. 
     Ziemia pomiędzy łóżkiem, a ścianą znów ugościła moje roztrzęsione ciało. Moje myśli kołowały pomiędzy Davidem, a chłopakami. Czy oni o tym wiedzieli, czy David im powiedział? Czy może tak samo, jak ja żyli w nieświadomości?
      Po około pół godziny usłyszałam pukanie do drzwi. Nie miałam ochoty na rozmowę, czy nawet zwykłe spotkanie, więc nie odezwałam się. Przysunęłam kolana pod brodę i mocniej zacisnęłam usta. Osoba, która stała za drzwiami nie dawała jednak za wygraną i pukała coraz głośniej i częściej. W końcu zaprzestała i po prostu weszła do środka. Podniosłam niechętnie głowę i ujrzałam Harry'ego. Gdy tylko mnie zobaczył natychmiast podszedł do mnie. Kucnął przede mną i chwycił moje sine od przygryzania dłonie. Nie mówił nic. Twarz miał nad wyraz poważną. Przybliżył do mnie bardzo powoli, jakby się bał. Po chwili mocno przytulił.
- David... On umiera... - wyszeptałam przez łzy. Chłopak ścisnął mnie jeszcze mocniej. Poczułam, że moje ramię zrobiło się mokre. Też płakał. Dlaczego? Czy David był dla niego kimś bliskim? Czy może płacze tylko dlatego, że ja płaczę? Coraz więcej pytań zaśmiecało moją głowę. Ale przynajmniej miałam się komu wypłakać.
      Odpowiedzi na moje pytanie przyszły szybciej niż mogłam się spodziewać. Chodź na początku w ogóle nie mogłam przyjąć prawdy do świadomości już wkrótce oswoiłam się z nią. No bo, jak pogodzić się z faktem, że jeden z twoich idoli, w którym kochają się miliony dziewczyn na całym świecie jest gejem? Jest? Był? Teraz to już w ogóle jest dziwna sytuacja. Kim był dla nich David? Dla Niall'a, Liam'a, Louis'a i Zayn'a kolegą, lecz dla Harry'ego miłością. Byli ze sobą już od dawna, a ja niczego się nie domyśliłam? Miałam okazję współpracować z nimi obydwaj i niczego nie zauważyłam? Jedno było pewne. Trasa odwołana. Ani Harry, ani chłopcy nie byli w stanie jej w tedy kontynuować. Wróciłam do Polski na pogrzeb Davida. Nie wiedziałam, że zna on, aż tylu sławnych ludzi. Poza chłopakami była ta też elita Polskich gwiazd i gwiazdeczek, a także kilka zagranicznych sław. Najwidoczniej ten brunet miał więcej tajemnic. Szkoda tylko, że zabrał je ze sobą do grobu...
      Dlaczego zabranie Styles'a na wesele kuzyna miało rozwiązać moje problemy?
- To proste! Jak przyprowadzisz homoseksualistę to ciotki nie będą o tobie plotkować i prawić ci kazań. - wytłumaczył mi Niall przed odlotem do Londynu.
- Będą plotkować, że przyprowadziłam homoseksualistę. - odpowiedziałam.
- To tam nie idź i sprawa załatwiona. - rozłożył bezradnie ręce.
- Bo nie idę. Naczelny nie wypuści mnie z biura dopóki nie obrobię materiału z trasy. - przewróciłam oczami i wykrzywiłam się na samą myśl o siedzeniu godzinami przed komputerem i wygrzebywaniu sensownych zdjęć, których wierzcie mi, jest bardzo mało.
- Mam tylko prośbę. - szepnął Horan. - Nie wspominaj o orientacji Harry'ego. On sam o tym powie kiedy będzie w stanie, okej?
- Tak. Jasne, jak słońce. - uśmiechnęłam lekko, aby ukryć speszenie. 
     Rozejrzałam się dookoła. W tedy lotnisko nie przypominało mi tego zatłoczonego gmachu, którego się bałam. Wszyscy byli jacyś dziwnie spokojni. Zupełnie jakby czuli to samo co my. Nie mogłam uwierzyć, że moja historia z One Direction kończy się w taki sposób, przy takich okolicznościach. Kończy? Nie. Ona się dopiero rozkręca. David swoją walkę już przegrał. Ja musiałam dopiero ją stoczyć. Pożegnałam chłopaków i patrzyłam, jak wsiadają do samolotu, aby jakiś czas później wzbić się w powietrze. Przygryzłam nerwowo wargi bo bałam się, że chyba właśnie widziałam ich po raz ostatni.
 

 

czwartek, 29 listopada 2012

Część pierwsza: Jak się to wszystko nieszczęśliwie zaczęło...



      Zapach kawy unosił się w całym biurze. Ach! Kawa! Tylko ona utrzymywała mnie przy życiu. Ledwo żywa siedziałam przy stole ze spuszczoną głową i czekałam, aż David podsunie mi pod nos kubek z napojem. 
     Kim był David? Moim partnerem. W sensie  Razem pracowaliśmy w jednej z najsławniejszych polskich stron internetowych. Wiele już razem przeszliśmy między innymi: robiliśmy materiał z Iraku i pól minowych z wschodniej Afryce. Zawsze razem. Ja z aparatem, on z kamerą lub na odwrót. Teraz czekała nas kolejna wspólna podróż, lecz mniej niebezpieczna. Europa jest mniej niebezpieczna, prawda?
     Przybyłam do redakcji zaraz po skończeniu liceum. Odbywałam tam staż, a że moja praca spodobała się naczelnemu postanowił zatrudnić mnie, gdy skończę szkołę. Tak się stało.  Ledwie opuściłam mury uczelni, a wylądowałam za biurkiem, jako korektor. Niedługo potem kolejny partner Davida nie wytrzymał jego zachowania i zwolnił się. A kogo wcisnęli na jego miejsce? Oczywiście mnie! Szef nie dał się odciągnąć od tego pomysłu. Uważał, że to będzie dobry sprawdzian tego, jak radzę sobie z ludźmi. Było trudno, bo z faceta niezłe ziółko, ale dałam radę i zaczął odzywać się do mnie normalnie.
- David, powiedź mi, skąd ty znasz tych kolesi? - spytałam się, gdy odzyskałam świadomość po kilku łykach lury.
- Jakoś tak wyszło. - odpowiedział ziewając.
- Oni są sławni! Nie dadzą byle komu filmować całą ich trasę. Powiedz mi, jak ich poznałeś? - nie dawałam za wygraną.
- Mówiłem ci! Tak jakoś wyszło. - przeciągnął się na obrotowym krześle i wrócił do wyboru zdjęć na stronę. 
     W ogóle nie mogłam skupić się na pracy. Z dnia na dzień dowiaduję się, że mam jechać w trasę z moimi idolami, a kolega, który mi to załatwił nie chce mi nic więcej powiedzieć. Coś mi tu ewidentnie śmierdzi. Nie podoba mi się ta sytuacja, ale przecież już się zgodziłam i nie było mowy o odwrocie. Bilety zabukowane, hotel zarezerwowany... 
     Opróżniłam kubek z kawy w mgnieniu oka i podeszłam do automatu po kolejną dawkę.
- Czym ty robiłaś te zdjęcia? - zwrócił się do mnie David.
- Jak to czym? Aparatem. - opowiedziałam.
- Chyba ziemniakiem. Przecież tutaj nic nie widać!
- Widać. - zaprotestowałam. - Patrz! - wskazałam palcem na rozmazaną sylwetkę trzymającą w ręce coś butelko podobnego. - To Górniaczka z flaszką.
- Co? Gdzie ty tu widzisz Edytę Górniak? - złapał się za głowę.
- A te nogi? Od razu widać, że ona. - odparłam i wróciłam na swoje miejsce przed stolikiem. Spojrzałam na zegarek. Trzecia nad ranem, a ja musiałam tu siedzieć i oglądać nogi Górniak. Świetnie. Oparłam głowę o blat i marzyłam tylko o śnie. Nie ważne gdzie, chciałam po prostu zasnąć.
- Nie usypiaj! Jesteś mi jeszcze potrzebna! - David poklepał mnie po ramieniu.
- Mam dosyć. Jak chcesz to opraw to głupie Opole. Ja idę do domu. Nawet się jeszcze nie spakowałam tylko siedziałam tu z tobą...
- I pochłaniałaś niezliczone ilości kofeiny. - dokończył za mnie.
- Daj mi spokój! Idę. - powiedziałam i chwyciłam torbę leżącą na krześle obok drzwi.
- Nie wściekaj się już tak. Weź jakieś proszki. - zaśmiał się.
- A znasz jakiegoś dobrego dilera? Jak tak to ja się chętnie zgłoszę. - pokazałam mu język przedrzeźniając jego sposób mówienia. To było coś na pograniczu żartu i czystej drwiny.
- W twojej okolicy kręcą się nieźli. - zaśmiał się siadając przed monitorem. Trzasnęłam zdenerwowana drzwiami.

     Stolica po zmroku, szczególnie Praga, wyglądała potwornie przytłaczająco. Skrzyżowałam ręce i wściekła - sama nie wiem na kogo - przemierzałam puste ulice miasta. Zaczynałam żałować, że wyprowadziłam się od ciotki. Miałabym bliżej do pracy, ale nie! Ja chcę być samodzielna. Jak zawsze postawiłam na swoje i teraz musiałam się wlec do mieszkania ponad cztery kilometry.A teraz, gdy mają problemy z tym głupim metrem... Dotarcie tam nie oznaczało końca tego dnia. Trzeba się było jeszcze spakować i posprzątać choć trochę, aby smród z lodówki nie ściągną mi na głowę innych, niekoniecznie potrzebnych, lokatorów. Początek najwspanialszej podróży mojego życia nie zapowiadał się wesoło, więc zostało mi w tedy tylko dopilnowanie, aby potem wszystko poszło, jak po maśle. Dobrze by było...
      Siedziałam po turecku na ławce i nerwowo przekładałam z ręki do ręki swój telefon. Obok mnie siedział jakiś Chińczyk i co jakiś czas popiskiwał coś do innego Chińczyka, siedzącego obok niego. Za mną dużej budowy kobieta kłóciła się z ochroniarzem, a przede mną pewny mężczyzna męczył się ciągnąc kilka wielkich walizek. A po środku tego zgiełku czekałam ja. Niska, szczupła szatynka o szaro-niebieskich oczach. Wokoło było szaro, brzydko, tłoczno, głośno... Nawet mój wrodzony optymizm nie pomagał. Niech David przyjdzie już z tymi naszymi papierkami! Jeszcze jakiś czas musiałam oglądać to przedstawienie, aż zobaczyłam znajomą twarz wyłaniającą się spośród tłumu i idącą w moją stronę.
- Trzymaj to twoje. Tylko nie zgub. - pouczył mnie. Zawsze tak robił. On był dorosłym, doświadczonym dziennikarzem, a ja małą dziewczynką, która przybyła do niego niewiadomo skąd.
- Dobra. To gdzie musimy iść? - spytałam. On jednak nie odpowiedział mi, tylko chwycił za rękę i prowadził do odpowiedniej bramki. Zatrzymał się przy tej z numerem trzy.
- Słuchaj. Jest taka sprawa. - zaczął trochę niepewnie. - Bo dalej idziesz sama. Ja zostaję tutaj.
- Że co?! - momentalnie przeszedł mnie niemiły dreszcz. Jak to sama?! Ja sama? Na lotnisku, wokół samolotów!?
- To jest twój materiał. Chyba już pora przeciąć pępowinę...
- Co? Jaką pępowinę? Co ty gadasz? - myślałam, że mnie tam rozniesie. Przestałam nad sobą panować, lada chwila zaczęłabym kląć i tupać nogą.
- Uspokój się dzieciaku! Robisz to sama. Wywalili mnie. Rozumiesz jestem już bezrobotny. Opole było naszym ostatnim artykułem. Jestem pewny, że sobie poradzisz. Tak jak wtedy w Afryce. Pamiętasz? - uśmiechnął się, próbując dodać mu otuchy. Bezskutecznie. Gdybym miała wybrać osobę, która miałaby mnie pocieszać, David byłby na ostatnim miejscu w kolejce.
- Tak. - wydobyłam z siebie i potrzęsłam głową. David odwrócił się na pięcie i tak po prostu odszedł. Nie! Wracaj idioto! Zostawiasz mnie tu samą! Mnie sama z samolotami! Tak nie można! Przecież ja sobie nie poradzę! Jestem tylko głupim dzieciakiem z aparatem! To on zawsze wszystkiego pilnował. Trzymał nad wszystkim rękę, a ja niczym piesek ratlerek szłam za nim. Byłam pewna, że zawalę ten materiał. Stałam tak nieruchowo pośród całego zgiełku i dopiero po chwili dotarło do mnie, że muszę wsiadać. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do bramki. Gdy ją minęłam poczułam, że zostawiłam za sobą wszystko co dotychczas osiągnęłam i zaczynam z pustą kartą. Teraz mogłam polegać tylko na sobie.
     I to był mój kolejny pierwszy raz. Pierwszy samotny lot samolotem. Tą piekielną maszyną, wysłannikiem do piekieł...
     Cała sprawa mnie przerastała. W brzuchu bębniły setni bębnów, w głowie szumiało, jak po dobrej imprezie. Boże, jaki ten David był nieodpowiedzialny! Odkąd przybyłam do biura, zawsze był ze mną. Każdy artykuł robiłam z nim. Tym razem miało być inaczej. Byłam pewna, że zawalę. Dam ciała na całej linii. To nieuniknione. Musiałam tylko znaleźć jakiś sposób, aby wyjść z tego z twarzą. 
     Wyszłam z samolotu jako pierwsza. Dałabym wszystko, aby nie musieć do niej znów wsiadać! Odebrałam swój bagaż i stanęłam po środku gmachu Paryskiego lotniska. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Do głowy przyszło mi tylko zadzwonienie do Davida, ale to w ogóle nie wchodziło w grę, bo w końcu mnie zostawił, prawda? Przypomniałam sobie o pliku kartek, które wręczył mi przed odejściem. Wygrzebałam je z torebki, a wśród nich znalazłam nazwę hotelu, do którego miałam się udać. Tak też zrobiłam.



     Udało mi się znaleźć kierowcę mówiącego po angielsku, Trzy lata nauki francuskiego nie dały dużo, a z resztą od mojej ostatniej lekcji tego języka minęły już dwa lata. Wdrapałam się po schodach do hotelu. W drzwiach minął mnie jakiś stary facet z bernardynem. Pozwalają trzymać tu psy? Zapowiada się ciekawie!
- Dzień dobry. - przywitałam kobietę w recepcji. W duchu sprawdzałam jeszcze, czy dobrze wypowiedziałam słowa.
- Dzień dobry. - odpowiedziała mi z uśmiechem. Czyli zrozumiała? Przez chwilę dziwnie się na mnie patrzyła, ale szybko wróciła do swojego zajęcia. - W czym pani pomóc?
- Mam zarezerwowany pokój na niejakiego Paula... - powiedziałam szukając nazwiska pośród karteczek.
- Pani Monika, jak sądzę. Poinformowano mnie o tym, że pani przybędzie. Wszystko jest już załatwione. Juan zawiezie pani bagaże. - gestem wskazała na boya stojącego obok windy. Przytaknęłam jej.
     Ten zajął się moimi walizkami podczas, gdy ja starałam się ułożyć sobie w głowie, co mam dalej robić? Juan zostawił torby w pokoju i odszedł nawet nie prosząc o napiwek. Całe szczęście, bo jeszcze nie byłam w kantorze. Nie wiedziałabym, jak się zachować. Pierwszy raz byłam w takiej podróży sama, zawsze nad wszystkim panował David. Zaczynałam rozumieć o co chodziło mu z tą pępowiną. Cwany lis z tego człowieka, bardzo cwany! Pewnie zamontował mi gdzieś kamerę, albo podsłuch i obserwuje, czy czasem nie robię jakiś błędów?
     Znów stanęłam po środku pokoju , zastanawiając się, co ja do cholery mam teraz zrobić? Spojrzałam na terminarz. Miałam zostać tu na cztery dni. Cztery dnia robienia zdjęć, a w nocy miałam spać na tym wielkim łóżku! Wyciągnęłam z walizki kosmetyczkę i jakieś ubrania na przebranie. Odświeżyłam się odrobinę, bo z nerwów przepociłam całą podkoszulkę. Aż wstyd się przyznać!
     Po upływie godziny rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam je, a moim oczom ukazał się potężnej postury mężczyzna. Widocznie mój widok go zdziwił, bo wyglądał jakby zobaczył ducha.
- Ehm... Przepraszam. Ja szukałem pani Moniki... - westchnął. - Nieważne.
- Nie, nie. Nic się nie stało. To ja. - uśmiechnęłam się mimo iż miałam ochotę wygarnąć temu facetowi. Fakt faktem jestem niska i ubieram się trochę kolorowo, ale to nie znaczy, że jestem dzieckiem. Kilka razy zdarzało mi się, że ludzie mylili mnie z nastolatkami.
- Ups. Przepraszam. Może powinienem przedstawić pani chłopaków. - zmieszał się i ruszył. Zdążyłam tylko chwycić torbę z aparatem i poszłam za nim. 
     Nie daleko, bo jak się okazało mieli oni pokój tuż obok mnie. Paul, bo tak miał napisane na identyfikatorze, wszedł do środka bez pukania. Ja stanęłam obok. To co ujrzałam przypomniało mi pokój moich kolegów na koloniach. Wszędzie walały się ubrania i jakieś papierki. Liam siedział z laptopem na kolanach, obok Niall oglądający telewizję. Gdzieś na tej kanapie zmieścił się jeszcze chrapiący Zayn. Harry siedział na ziemi z telefonem w ręku, a dookoła niego krążył czerwony sterowany przez Louis'a.
- Hej, chłopaki! - krzyknął mężczyzna, który mnie tu przyprowadził. Jak się mogłam spodziewać bez efektu. Oni, jak zaklęci zajęci byli swoimi rzeczami. - Hej! - powtórzył głośniej, znów nic. Jedynie Zayn przewrócił się na drugi bok, wytrącając Niall'owi z rak miskę popcornu.  - Hej! - ryknął najgłośniej, jak potrafił. Banda wlepiła w niego wzrok. - Chcę wam kogoś przedstawić. To jest Monika. Ona robi artykuł o waszej trasie po europie. - gdy tylko wypowiedział ostatnie słowo chłopcy wybuchli niepohamowanym śmiechem. Patrzyłam na każdego po kolei i zastanawiałam się co ich tak śmieszy.
- I, że niby ona jest tym profesjonalnym fotografem, o którym opowiadał nam David?! - zakpił Harry. Miałam wielką ochotę go w tedy zabić, lecz to że David nazwał mnie "profesjonalnym fotografem" bardzo mi schlebiło. - Paul proszę cię. Ile ona ma lat? 14? - dokończył, gdy był wstanie zaczerpnąć trochę powietrza. Zagotowało się we mnie i wypaliłam.
- Tak się składa gówniarzu, że jestem od ciebie starsza! - na co oni (jak się mogłam spodziewać) zanieśli się jeszcze większym śmiechem.
- Jak tak, to udowodnij! - zażądał Styles. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam swój paszport. Jestem strasznie nieodpowiedzialna skoro trzymam go w takim miejscu! Podeszłam do niego i pokazałam swoją datę urodzenia. Natychmiast spoważniał i zarumienił się. Reszta widocznie to zauważyła, bo też ucichła.
- No to widzę, że już trochę sobie wyjaśniliśmy. Poznajcie się lepiej. - powiedział Paul i wyszedł.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Prolog



     - Monick Doe to w wolnym tłumaczeniu nikt inny, jak Monika Kowalska. Pod takim imieniem i nazwiskiem pracowała jako redaktorka w jednej z Polskich stron internetowych, później jako asystentka menagera sławnego boysband'u, a na koniec pokojówka w Warszawskim hotelu. Teraz w nowej roli - pisarki - pojawia się z nowym pseudonimem i wydaje książkę. Ta staje się bestsellerem na skalę Harry'ego Pottera. Pisze o swoim życiu, pierwszych latach we własnym mieszkaniu, pierwszej pracy... Po prostu "Moje pierwsze razy".
     Kiedyś, gdybym usłyszała taką historię, uznałabym ją za kompletnie zmyśloną i nieprawdziwą. Wyśmiałabym tą prezenterkę, dziwiąc się, jak można wierzyć w takie bajki? Ale teraz jest inaczej. Zupełnie inaczej, bo to ja jestem Monick Doe (Monika Kowalska, jak kto woli) i przeżyłam to wszystko. Czasami nawet sama sobie w to nie wierzę. Pomyślicie: pozerka! Że niby kreuję się na taką biedną, szarą myszkę ze wsi, która przybyła do wielkiego miasta, aby zrobić karierę. Może to i prawda, ale zauważcie jedną różnicę. Ja nie byłam biedną, szarą myszką...
     Rozległy się brawa i charakterystyczny dżingiel programu. Słychać już było stukanie moich obcasów o drewnianą podłogę. A może to były zwykłe panele? Tak, panele. Właśnie natrafiłam na olbrzymią szparę pomiędzy nimi. Zobaczyłam publikę siedzącą na wyblakło-żółtych fotelach. Góra pięćdziesiąt osób. Na powitanie mi wyszła prezenterka. Znajoma wszystkim brunetka. Podaje mi dłoń, ściskam ją, siadamy na kanapie. Światła ściemniają się. Jedynie jeden reflektor świeci nad nami nikłym światłem. Zaraz zacznę opowiadać o książce. Bo nie ważne co stanie się potem, bo tego nawet ja nie wiem. Teraz siedzę na tej kanarkowej sofie. Ważne jest, co stało się kiedyś. I to tę historię chcę Wam opowiedzieć. A na papierze zaczęłam ją tak...
     Zacznę od tego, że to nie będzie kolejne love story, w którym ona się w nim zakochuje, ale boi się mu o tym powiedzieć i potem po pijaku trafiają razem do łóżka, następnego dnia rozstają się, a potem okazuje się, że ona jest w ciąży i wraca, aby go szukać i potem być razem długo i szczęśliwie. Takie historie są banalne i od początku wiadomo, że wszystko się ułoży. To co chcę wam opisać to historia mojego życia. Poczynając od dnia kiedy oni pojawili się w moim życiu, a kończąc na tym, jak go opuścili. Biorę łyk gorącej kawy, wykonuję kilka rozgrzewających ruchów palcami i zabieram się za pisanie tej niewiarygodnie dziwnej historii.