czwartek, 29 listopada 2012

Część pierwsza: Jak się to wszystko nieszczęśliwie zaczęło...



      Zapach kawy unosił się w całym biurze. Ach! Kawa! Tylko ona utrzymywała mnie przy życiu. Ledwo żywa siedziałam przy stole ze spuszczoną głową i czekałam, aż David podsunie mi pod nos kubek z napojem. 
     Kim był David? Moim partnerem. W sensie  Razem pracowaliśmy w jednej z najsławniejszych polskich stron internetowych. Wiele już razem przeszliśmy między innymi: robiliśmy materiał z Iraku i pól minowych z wschodniej Afryce. Zawsze razem. Ja z aparatem, on z kamerą lub na odwrót. Teraz czekała nas kolejna wspólna podróż, lecz mniej niebezpieczna. Europa jest mniej niebezpieczna, prawda?
     Przybyłam do redakcji zaraz po skończeniu liceum. Odbywałam tam staż, a że moja praca spodobała się naczelnemu postanowił zatrudnić mnie, gdy skończę szkołę. Tak się stało.  Ledwie opuściłam mury uczelni, a wylądowałam za biurkiem, jako korektor. Niedługo potem kolejny partner Davida nie wytrzymał jego zachowania i zwolnił się. A kogo wcisnęli na jego miejsce? Oczywiście mnie! Szef nie dał się odciągnąć od tego pomysłu. Uważał, że to będzie dobry sprawdzian tego, jak radzę sobie z ludźmi. Było trudno, bo z faceta niezłe ziółko, ale dałam radę i zaczął odzywać się do mnie normalnie.
- David, powiedź mi, skąd ty znasz tych kolesi? - spytałam się, gdy odzyskałam świadomość po kilku łykach lury.
- Jakoś tak wyszło. - odpowiedział ziewając.
- Oni są sławni! Nie dadzą byle komu filmować całą ich trasę. Powiedz mi, jak ich poznałeś? - nie dawałam za wygraną.
- Mówiłem ci! Tak jakoś wyszło. - przeciągnął się na obrotowym krześle i wrócił do wyboru zdjęć na stronę. 
     W ogóle nie mogłam skupić się na pracy. Z dnia na dzień dowiaduję się, że mam jechać w trasę z moimi idolami, a kolega, który mi to załatwił nie chce mi nic więcej powiedzieć. Coś mi tu ewidentnie śmierdzi. Nie podoba mi się ta sytuacja, ale przecież już się zgodziłam i nie było mowy o odwrocie. Bilety zabukowane, hotel zarezerwowany... 
     Opróżniłam kubek z kawy w mgnieniu oka i podeszłam do automatu po kolejną dawkę.
- Czym ty robiłaś te zdjęcia? - zwrócił się do mnie David.
- Jak to czym? Aparatem. - opowiedziałam.
- Chyba ziemniakiem. Przecież tutaj nic nie widać!
- Widać. - zaprotestowałam. - Patrz! - wskazałam palcem na rozmazaną sylwetkę trzymającą w ręce coś butelko podobnego. - To Górniaczka z flaszką.
- Co? Gdzie ty tu widzisz Edytę Górniak? - złapał się za głowę.
- A te nogi? Od razu widać, że ona. - odparłam i wróciłam na swoje miejsce przed stolikiem. Spojrzałam na zegarek. Trzecia nad ranem, a ja musiałam tu siedzieć i oglądać nogi Górniak. Świetnie. Oparłam głowę o blat i marzyłam tylko o śnie. Nie ważne gdzie, chciałam po prostu zasnąć.
- Nie usypiaj! Jesteś mi jeszcze potrzebna! - David poklepał mnie po ramieniu.
- Mam dosyć. Jak chcesz to opraw to głupie Opole. Ja idę do domu. Nawet się jeszcze nie spakowałam tylko siedziałam tu z tobą...
- I pochłaniałaś niezliczone ilości kofeiny. - dokończył za mnie.
- Daj mi spokój! Idę. - powiedziałam i chwyciłam torbę leżącą na krześle obok drzwi.
- Nie wściekaj się już tak. Weź jakieś proszki. - zaśmiał się.
- A znasz jakiegoś dobrego dilera? Jak tak to ja się chętnie zgłoszę. - pokazałam mu język przedrzeźniając jego sposób mówienia. To było coś na pograniczu żartu i czystej drwiny.
- W twojej okolicy kręcą się nieźli. - zaśmiał się siadając przed monitorem. Trzasnęłam zdenerwowana drzwiami.

     Stolica po zmroku, szczególnie Praga, wyglądała potwornie przytłaczająco. Skrzyżowałam ręce i wściekła - sama nie wiem na kogo - przemierzałam puste ulice miasta. Zaczynałam żałować, że wyprowadziłam się od ciotki. Miałabym bliżej do pracy, ale nie! Ja chcę być samodzielna. Jak zawsze postawiłam na swoje i teraz musiałam się wlec do mieszkania ponad cztery kilometry.A teraz, gdy mają problemy z tym głupim metrem... Dotarcie tam nie oznaczało końca tego dnia. Trzeba się było jeszcze spakować i posprzątać choć trochę, aby smród z lodówki nie ściągną mi na głowę innych, niekoniecznie potrzebnych, lokatorów. Początek najwspanialszej podróży mojego życia nie zapowiadał się wesoło, więc zostało mi w tedy tylko dopilnowanie, aby potem wszystko poszło, jak po maśle. Dobrze by było...
      Siedziałam po turecku na ławce i nerwowo przekładałam z ręki do ręki swój telefon. Obok mnie siedział jakiś Chińczyk i co jakiś czas popiskiwał coś do innego Chińczyka, siedzącego obok niego. Za mną dużej budowy kobieta kłóciła się z ochroniarzem, a przede mną pewny mężczyzna męczył się ciągnąc kilka wielkich walizek. A po środku tego zgiełku czekałam ja. Niska, szczupła szatynka o szaro-niebieskich oczach. Wokoło było szaro, brzydko, tłoczno, głośno... Nawet mój wrodzony optymizm nie pomagał. Niech David przyjdzie już z tymi naszymi papierkami! Jeszcze jakiś czas musiałam oglądać to przedstawienie, aż zobaczyłam znajomą twarz wyłaniającą się spośród tłumu i idącą w moją stronę.
- Trzymaj to twoje. Tylko nie zgub. - pouczył mnie. Zawsze tak robił. On był dorosłym, doświadczonym dziennikarzem, a ja małą dziewczynką, która przybyła do niego niewiadomo skąd.
- Dobra. To gdzie musimy iść? - spytałam. On jednak nie odpowiedział mi, tylko chwycił za rękę i prowadził do odpowiedniej bramki. Zatrzymał się przy tej z numerem trzy.
- Słuchaj. Jest taka sprawa. - zaczął trochę niepewnie. - Bo dalej idziesz sama. Ja zostaję tutaj.
- Że co?! - momentalnie przeszedł mnie niemiły dreszcz. Jak to sama?! Ja sama? Na lotnisku, wokół samolotów!?
- To jest twój materiał. Chyba już pora przeciąć pępowinę...
- Co? Jaką pępowinę? Co ty gadasz? - myślałam, że mnie tam rozniesie. Przestałam nad sobą panować, lada chwila zaczęłabym kląć i tupać nogą.
- Uspokój się dzieciaku! Robisz to sama. Wywalili mnie. Rozumiesz jestem już bezrobotny. Opole było naszym ostatnim artykułem. Jestem pewny, że sobie poradzisz. Tak jak wtedy w Afryce. Pamiętasz? - uśmiechnął się, próbując dodać mu otuchy. Bezskutecznie. Gdybym miała wybrać osobę, która miałaby mnie pocieszać, David byłby na ostatnim miejscu w kolejce.
- Tak. - wydobyłam z siebie i potrzęsłam głową. David odwrócił się na pięcie i tak po prostu odszedł. Nie! Wracaj idioto! Zostawiasz mnie tu samą! Mnie sama z samolotami! Tak nie można! Przecież ja sobie nie poradzę! Jestem tylko głupim dzieciakiem z aparatem! To on zawsze wszystkiego pilnował. Trzymał nad wszystkim rękę, a ja niczym piesek ratlerek szłam za nim. Byłam pewna, że zawalę ten materiał. Stałam tak nieruchowo pośród całego zgiełku i dopiero po chwili dotarło do mnie, że muszę wsiadać. Wzięłam głęboki oddech i podeszłam do bramki. Gdy ją minęłam poczułam, że zostawiłam za sobą wszystko co dotychczas osiągnęłam i zaczynam z pustą kartą. Teraz mogłam polegać tylko na sobie.
     I to był mój kolejny pierwszy raz. Pierwszy samotny lot samolotem. Tą piekielną maszyną, wysłannikiem do piekieł...
     Cała sprawa mnie przerastała. W brzuchu bębniły setni bębnów, w głowie szumiało, jak po dobrej imprezie. Boże, jaki ten David był nieodpowiedzialny! Odkąd przybyłam do biura, zawsze był ze mną. Każdy artykuł robiłam z nim. Tym razem miało być inaczej. Byłam pewna, że zawalę. Dam ciała na całej linii. To nieuniknione. Musiałam tylko znaleźć jakiś sposób, aby wyjść z tego z twarzą. 
     Wyszłam z samolotu jako pierwsza. Dałabym wszystko, aby nie musieć do niej znów wsiadać! Odebrałam swój bagaż i stanęłam po środku gmachu Paryskiego lotniska. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Do głowy przyszło mi tylko zadzwonienie do Davida, ale to w ogóle nie wchodziło w grę, bo w końcu mnie zostawił, prawda? Przypomniałam sobie o pliku kartek, które wręczył mi przed odejściem. Wygrzebałam je z torebki, a wśród nich znalazłam nazwę hotelu, do którego miałam się udać. Tak też zrobiłam.



     Udało mi się znaleźć kierowcę mówiącego po angielsku, Trzy lata nauki francuskiego nie dały dużo, a z resztą od mojej ostatniej lekcji tego języka minęły już dwa lata. Wdrapałam się po schodach do hotelu. W drzwiach minął mnie jakiś stary facet z bernardynem. Pozwalają trzymać tu psy? Zapowiada się ciekawie!
- Dzień dobry. - przywitałam kobietę w recepcji. W duchu sprawdzałam jeszcze, czy dobrze wypowiedziałam słowa.
- Dzień dobry. - odpowiedziała mi z uśmiechem. Czyli zrozumiała? Przez chwilę dziwnie się na mnie patrzyła, ale szybko wróciła do swojego zajęcia. - W czym pani pomóc?
- Mam zarezerwowany pokój na niejakiego Paula... - powiedziałam szukając nazwiska pośród karteczek.
- Pani Monika, jak sądzę. Poinformowano mnie o tym, że pani przybędzie. Wszystko jest już załatwione. Juan zawiezie pani bagaże. - gestem wskazała na boya stojącego obok windy. Przytaknęłam jej.
     Ten zajął się moimi walizkami podczas, gdy ja starałam się ułożyć sobie w głowie, co mam dalej robić? Juan zostawił torby w pokoju i odszedł nawet nie prosząc o napiwek. Całe szczęście, bo jeszcze nie byłam w kantorze. Nie wiedziałabym, jak się zachować. Pierwszy raz byłam w takiej podróży sama, zawsze nad wszystkim panował David. Zaczynałam rozumieć o co chodziło mu z tą pępowiną. Cwany lis z tego człowieka, bardzo cwany! Pewnie zamontował mi gdzieś kamerę, albo podsłuch i obserwuje, czy czasem nie robię jakiś błędów?
     Znów stanęłam po środku pokoju , zastanawiając się, co ja do cholery mam teraz zrobić? Spojrzałam na terminarz. Miałam zostać tu na cztery dni. Cztery dnia robienia zdjęć, a w nocy miałam spać na tym wielkim łóżku! Wyciągnęłam z walizki kosmetyczkę i jakieś ubrania na przebranie. Odświeżyłam się odrobinę, bo z nerwów przepociłam całą podkoszulkę. Aż wstyd się przyznać!
     Po upływie godziny rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyłam je, a moim oczom ukazał się potężnej postury mężczyzna. Widocznie mój widok go zdziwił, bo wyglądał jakby zobaczył ducha.
- Ehm... Przepraszam. Ja szukałem pani Moniki... - westchnął. - Nieważne.
- Nie, nie. Nic się nie stało. To ja. - uśmiechnęłam się mimo iż miałam ochotę wygarnąć temu facetowi. Fakt faktem jestem niska i ubieram się trochę kolorowo, ale to nie znaczy, że jestem dzieckiem. Kilka razy zdarzało mi się, że ludzie mylili mnie z nastolatkami.
- Ups. Przepraszam. Może powinienem przedstawić pani chłopaków. - zmieszał się i ruszył. Zdążyłam tylko chwycić torbę z aparatem i poszłam za nim. 
     Nie daleko, bo jak się okazało mieli oni pokój tuż obok mnie. Paul, bo tak miał napisane na identyfikatorze, wszedł do środka bez pukania. Ja stanęłam obok. To co ujrzałam przypomniało mi pokój moich kolegów na koloniach. Wszędzie walały się ubrania i jakieś papierki. Liam siedział z laptopem na kolanach, obok Niall oglądający telewizję. Gdzieś na tej kanapie zmieścił się jeszcze chrapiący Zayn. Harry siedział na ziemi z telefonem w ręku, a dookoła niego krążył czerwony sterowany przez Louis'a.
- Hej, chłopaki! - krzyknął mężczyzna, który mnie tu przyprowadził. Jak się mogłam spodziewać bez efektu. Oni, jak zaklęci zajęci byli swoimi rzeczami. - Hej! - powtórzył głośniej, znów nic. Jedynie Zayn przewrócił się na drugi bok, wytrącając Niall'owi z rak miskę popcornu.  - Hej! - ryknął najgłośniej, jak potrafił. Banda wlepiła w niego wzrok. - Chcę wam kogoś przedstawić. To jest Monika. Ona robi artykuł o waszej trasie po europie. - gdy tylko wypowiedział ostatnie słowo chłopcy wybuchli niepohamowanym śmiechem. Patrzyłam na każdego po kolei i zastanawiałam się co ich tak śmieszy.
- I, że niby ona jest tym profesjonalnym fotografem, o którym opowiadał nam David?! - zakpił Harry. Miałam wielką ochotę go w tedy zabić, lecz to że David nazwał mnie "profesjonalnym fotografem" bardzo mi schlebiło. - Paul proszę cię. Ile ona ma lat? 14? - dokończył, gdy był wstanie zaczerpnąć trochę powietrza. Zagotowało się we mnie i wypaliłam.
- Tak się składa gówniarzu, że jestem od ciebie starsza! - na co oni (jak się mogłam spodziewać) zanieśli się jeszcze większym śmiechem.
- Jak tak, to udowodnij! - zażądał Styles. Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęłam swój paszport. Jestem strasznie nieodpowiedzialna skoro trzymam go w takim miejscu! Podeszłam do niego i pokazałam swoją datę urodzenia. Natychmiast spoważniał i zarumienił się. Reszta widocznie to zauważyła, bo też ucichła.
- No to widzę, że już trochę sobie wyjaśniliśmy. Poznajcie się lepiej. - powiedział Paul i wyszedł.

poniedziałek, 26 listopada 2012

Prolog



     - Monick Doe to w wolnym tłumaczeniu nikt inny, jak Monika Kowalska. Pod takim imieniem i nazwiskiem pracowała jako redaktorka w jednej z Polskich stron internetowych, później jako asystentka menagera sławnego boysband'u, a na koniec pokojówka w Warszawskim hotelu. Teraz w nowej roli - pisarki - pojawia się z nowym pseudonimem i wydaje książkę. Ta staje się bestsellerem na skalę Harry'ego Pottera. Pisze o swoim życiu, pierwszych latach we własnym mieszkaniu, pierwszej pracy... Po prostu "Moje pierwsze razy".
     Kiedyś, gdybym usłyszała taką historię, uznałabym ją za kompletnie zmyśloną i nieprawdziwą. Wyśmiałabym tą prezenterkę, dziwiąc się, jak można wierzyć w takie bajki? Ale teraz jest inaczej. Zupełnie inaczej, bo to ja jestem Monick Doe (Monika Kowalska, jak kto woli) i przeżyłam to wszystko. Czasami nawet sama sobie w to nie wierzę. Pomyślicie: pozerka! Że niby kreuję się na taką biedną, szarą myszkę ze wsi, która przybyła do wielkiego miasta, aby zrobić karierę. Może to i prawda, ale zauważcie jedną różnicę. Ja nie byłam biedną, szarą myszką...
     Rozległy się brawa i charakterystyczny dżingiel programu. Słychać już było stukanie moich obcasów o drewnianą podłogę. A może to były zwykłe panele? Tak, panele. Właśnie natrafiłam na olbrzymią szparę pomiędzy nimi. Zobaczyłam publikę siedzącą na wyblakło-żółtych fotelach. Góra pięćdziesiąt osób. Na powitanie mi wyszła prezenterka. Znajoma wszystkim brunetka. Podaje mi dłoń, ściskam ją, siadamy na kanapie. Światła ściemniają się. Jedynie jeden reflektor świeci nad nami nikłym światłem. Zaraz zacznę opowiadać o książce. Bo nie ważne co stanie się potem, bo tego nawet ja nie wiem. Teraz siedzę na tej kanarkowej sofie. Ważne jest, co stało się kiedyś. I to tę historię chcę Wam opowiedzieć. A na papierze zaczęłam ją tak...
     Zacznę od tego, że to nie będzie kolejne love story, w którym ona się w nim zakochuje, ale boi się mu o tym powiedzieć i potem po pijaku trafiają razem do łóżka, następnego dnia rozstają się, a potem okazuje się, że ona jest w ciąży i wraca, aby go szukać i potem być razem długo i szczęśliwie. Takie historie są banalne i od początku wiadomo, że wszystko się ułoży. To co chcę wam opisać to historia mojego życia. Poczynając od dnia kiedy oni pojawili się w moim życiu, a kończąc na tym, jak go opuścili. Biorę łyk gorącej kawy, wykonuję kilka rozgrzewających ruchów palcami i zabieram się za pisanie tej niewiarygodnie dziwnej historii.