Mocny wymach, a prześcieradło równo rozłożyło się na łóżku. Jeszcze nie tak dawno klęłam, że muszę je za każdym razem poprawiać. Teraz bez problemu pokrywa materac po jednym ruchu. Dwie sekundy i to samo stało się z kołdrą ubraną w białą, czystą pościel. Złapałam poduszki. Leżały już przy wezgłowiu. Ze stolika podniosłam jeszcze brązowe pasmo materiału, które złożyłam w połowie i rozłożyłam "w nogach" łóżka. Całkiem ładnie to wyglądało, chociaż było kompletnie niepraktyczne. Z wózka zabrałam wilgotną ścierkę i przetarłam nią etażerki i komodę. Włączyłam odkurzacz, szybko ogarniając sypialnię. Okno! Umyłam je na mokro, następnie zebrałam wodę i wypolerowałam specjalną szmatką. Dobrze, że zaczęłam od łazienki, bo teraz kompletnie by mi się nie chciało. Zamoczyłam mop. Cholera, nie odkurzyłam dobrze pod łóżkiem. Będę musiała tam dwa razy umyć podłogę. Przykucnęłam, aby dotrzeć do zakamarków pod materacem. Skrawek materiału wypełzł spod niego wraz z mopem. Stringi. Czego to ludzie nie zostawią? Dwie minuty później podłoga błyszczała od wody, która ją pokrywała. Szybko wyschnie! Otworzyłam drzwi pokoju i wyjechałam z wózkiem na korytarz zmyłam za sobą mały przedpokoik łączący sypialnię z łazienką. Następnie nachyliłam się, by wyciągnąć kartę - klucz i zamknęłam pokój. Jeden za mną, jeszcze 24.
Dziękowałam Rebece za to, że wyręczyła mnie w części mojej pracy.
Od jak dawna pracowałam w hotelu Pariot? 8 miesięcy. Miałam w Londynie mieszkanie, skromną część swoich rzeczy oraz tu miałam podjąć studia, więc zostałam w mieście. Praca sprzątaczki, chodź ciężka, nie była najgorsza, a i pensja nie była bardzo zadowalająca lecz musiałam coś robić, by mieć pieniądze. Początkowo miałam pracować tu tylko przejściowo, ale zostałam. Moje współpracownice były świetnymi kobietami i żal mi było tracić taką epikę. Pariot nie mieścił się też daleko mojego lokum.
Nie, nie widziałam się już z chłopakami. Nie utrzymywałam z nimi żadnego kontaktu. Tak chciał los. Nie spotkałam żadnego z nich przypadkiem na ulicy, nie przyszli do mnie nigdy. Widocznie mieli mnie w poważaniu już od samego początku. Na co komu fałszywi przyjaciele?
Mój kierownik powiedział mi dziś, że "moje pokoje" - czyli te, które sprzątam - mają zająć jakieś sławy. Miałam, więc troszkę więcej roboty niż tylko powierzchowne ogarnięcie pokoju. Cały wczorajszy dzień zmieniałam zasłony, trzepałam poduszki i dokręcałam śrubki w meblach. Wszystko miały być na tip top przed przybyciem kontroli. Kontrole stresowały najbardziej. Jedno małe niedociągnięcie i z premią można było się pożegnać. Pariot bardzo cenił sobie najwyższą jakość usług dla specjalnych gości. Niezbyt miłe, czyż nie?
Błagałam by nie były to te, które sprzątała Rebeca, bo jej praca opierała się bardziej na ilości niż jakości.
- Jak ci idzie Monic? - spytała Lily, która podjechała pod "mój" pokój wielkim wózkiem na pranie.
- Pierwszy. Rebeca mi pomaga - odparłam i odczepiłam od swojego wózka kosz z brudną pościelą, który podałam Lily.
- Nie boisz się, czy nie spapra ci premii? - zaśmiała się, wrzucając śmierdzące materiały do swojego wózka.
- Jakoś mi nie zależy - skłamałam. - To nieładne, że dla tych ludzi musimy się podwójnie starać, więc mogą sobie te pieniądze wsadzić w...
- W tyłek - powiedziała za mnie. Lily obdarzona anielską urodą również charakter miała anielski i nie lubiła przeklinania, przemocy i innych takich bardziej męskich zachowań, które przywarły do kobiet.
- Właśnie - uśmiechnęłam się. Dziewczyna oddała mi kosz. - Ruszam dalej.
Kolejnym pokojem do sprzątania był apartament. Nie lubiłam ich bardzo, bo jakiś totalny imbecyl wymyślił sobie że część ściany oddzielającą łazienkę od sypialni wypełni luksferami. I może nie wyglądało to źle, ale po prostu paskudnie się to myło, a kurz uwielbiał zakamarki w szkle! Zaczęłam od pościeli - oczywiście. Potem rzuciłam zasłony i przypięłam czysty komplet. Na nich właśnie było najwięcej kurzu i najbardziej się przy nich dusiłam. Alergia, huh. Przemyłam meble i stanęłam przed swoją ścianą płaczu. Dziesięć minut w dupę!
- Monic, apartamenty! Resztę zostaw na później! - Obrzydliwy głos z pejdżeru. Jeszcze tylko łazienka, podłogi i lecę dalej!
W kolejną godzinę uwinęłam się z kolejnymi czterema apartamentami. Nie zajmuję się sprzątaniem zajętych pokoi, tylko tych wolnych, więc nie muszę wyrabiać się w określonych godzinach. Tym bardziej, że kierownik co jakiś czas ponaglał mnie z apartamentami, mówiąc, że sławni goście będą wieczorem i muszą mieć odpowiednio przygotowane pokoje. No jakbym nie wiedziała!
Lily ponownie przybyła do mnie po brudną pościel, jednocześnie dając mi świeżą i zabierając numery pokoi, które już wysprzątałam. Właśnie byłam w połowie sprzątania ostatniego "mojego" apartamentu. Okropna, szklana ściana była już prawie czysta. Na korytarzu rozległy się głosy. To pewnie kierownik hotelu, który osobiście odprowadza gości, zapewniając że "pokoje spełniają najwyższe standardy i są przygotowywane specjalnie dla poszczególnych gości, a obsługa jest zawsze na zawołanie". Usłyszałam, że ktoś wkłada kartę do czytnika i otwiera drzwi. Cholera, Lily podała złe pokoje!
- Och. - Dyrektor udał zaskoczonego. - Widocznie ten apartament nie jest jeszcze gotowy. Bardzo panów przepraszam. - Panowie w apartamencie małżeńskim? Fajnie...
- To nic takiego - odpowiedział gość.
Osz ty w mordę...
Szybko rozpuściłam kucyka. Och, jakże ci dziękować farbo do włosów! Obróciłam się tyłem do dyrektora, gdyż właśnie zajrzał do sypialni, którą sprzątałam.
- Monic, podobno ten pokój jest już gotowy - powiedział mężczyzna groźnie, lecz uprzejmie z racji gości, którzy stali obok niego.
-Panienka Lily podała szanownemu panu złe numery. - Najbardziej łamany hiszpańsko - angielski jaki kiedykolwiek udało mi się użyć! Jak dobrze, że uczyłam się go w liceum. - Ale niech szanowny pan się nie gniewa, Monic już kończy - wyśpiewałam prawie i schyliłam się do wózka po odkurzacz. Włosy wciąż skutecznie zasłaniały mi twarz.
- Zapraszam panów do pokoju obok. - Mój przełożony uprzejmie wyprowadził gości. - Jestem pewien, że pokój się panom spodoba...
Wrócili. Proszę, nie każcie mi ich obsługiwać!
Bardzo długo siedziałam po ciemku na parapecie, trzymając w ręce telefon z wybranym numerem kierownika. Wystarczyło tylko wcisnąć zieloną słuchawkę i zacząć kłamać na temat swojego samopoczucia. Mój strach wynikał chyba z tego w jakiej atmosferze rozstaliśmy się przed rokiem. Ile gniewu i jadu na siebie wylaliśmy tylko ze względu na to, że Harry'emu zdawało się, że sprowadzenie mnie do niego przywróci mu Davida. Jakie było jego rozczarowanie, gdy moja obecność była zbyt bolesna na świeże podavidowskie rany... Ostatecznie nie zadzwoniłam do pracy.
Mój roboczy mundurek już od dawna zakrywał moje ciało. Jak bardzo obciachowy by nie był to mnie się podobał. Nadawał mojej pracy taki bardziej oficjalny charakter. Tak to ja, Monika Kowalska, pokojówka w hotelu Pariot. Tak ten Pariot! Już dwa lata ludzie nie mówili mi Monika. Częściej używali angielskiej formy imienia. Może i nazwisko sobie zmienię?
Kierownik pokojówek - Rilley - posłał mi miły uśmiech zza sterty kartek jakie miał na swoim biureczku. W drzwiach do szatni minęłam kilka młodych dziewczyn już bez mundurków, a w szatni Rebecę.
- I jak ci wczoraj poszło? - spytała. Spojrzałam na nią spod byka.
- Szanowna panienka niech się tak nie ciekawi - odparłam z obcym akcentem, który użyłam już wczoraj. Rebeca wybuchła śmiechem.
- Lily podała złe numery?
- Taa. - Otwarłam swoją szafkę i wrzuciłam do niej torebkę.
- Dyrektor pytał się wczoraj Rilleya, czy nie zatrudnili kolejnej Monic, bo wydawało mu się, że nie jesteś latynoską - wypaliła dławiąc się ze śmiechu. Sprzedałam jej kuksańca i ruszyłam po wolny wózek.
Na tablicy odszukałam karteczkę ze swoim nazwiskiem i numerami pokoi, które mam sprzątać. "543, 545, 546, 547..." Kurde! Czy one nie są takie same, jak wczoraj?!
- Rilley, czy nie pomyliłeś czasem kartek? - spytałam, podchodząc do biureczka mężczyzny.
- Nie, myślę, że nie - odparł, przyglądając się świstkowi zza okularów.
- Ale sprzątałam je wczoraj i są zajęte, a ja nie...
- Proszę Monic, brakuje nam dziewczyn. Ledwo udaje nam się zmieścić w limicie. Po wakacjach wrócimy do normy.
Z szalejącym sercem wjechałam na piąte piętro. Wyszłam z windy i skierowałam się w prawo. Kilka dziewczyn już sprzątało swoje pokoje, które zajęte były gośćmi. Była pora śniadaniowa. Miałyśmy czas do obiadu żeby ogarnąć swoje pokoje. Na początku zajęłam się normalnymi pokojami. Pukałam, sprawdzałam czy ktoś jest w środku, a jeśli nie to niczym huragan ogarniałam nieporządek zostawiony w sypialniach. Szło mi całkiem dobrze, aż do apartamentów.
Ustawiłam sobie wszystko na wózku tak, aby szukanie jakiś pierdół nie zajmowało mi czasu. Opróżniłam kosz z pościelą, zawoławszy Lily z drugiego końca korytarza. Przy okazji zasugerowałam jej lekko jaką gafę popełniła. Aż w końcu zapukałam... Nikt nie odpowiedział. Wsunęłam kartę do czytnika. Zaświeciło się zielone światełko. Pociągnęłam za klamkę. Faktycznie, w środku nikogo nie było. Trzeba to wykorzystać! Jeszcze nigdy, przenigdy nie denerwowałam się tak przy sprzątaniu. Wielka niechęć spotkania ich była tak silna, że popadłam w pewnego rodzaju trans. W głowie miałam tylko jedno słowo "wyjść". Chciałam już wyjść z tego pokoju. Ale przede mną jeszcze jeden apartament. O zgrozo!
Znów ten sam ból przy pukaniu. Skoro poprzednim razem poszło tak gładko teraz musi pójść fatalnie. Czułam to, gdy zza ściany usłyszałam "proszę czekać". Momentalnie ręka powędrowała na tył głowy, gdzie znajdowała się gumka ściskająca mi włosy. Zaczesałam palcami grzywkę na twarz, a na nos zawitały wielkie pingle, które pożyczyłam od Barbary. Otworzył mi Liam. Chyba dopiero co wygrzebał się z łóżka.
- Clina? - spytałam z aktorsko przybranym akcentem. Kiwną głową i otworzył szerzej drzwi.
- Wstawaj Harry - mruknął Liam i rzucił czymś w łóżko. Tylko tego brakowało. Ukradkiem przewróciłam oczyma. Wyciągnęłam z wózka rzeczy potrzebne do wysprzątania pomieszczenia i zniknęłam za ścianą.
- Jezu, czego chcesz? - To ten kudłaty. Lubiłam jego poranny głos. Był taki śmieszny.
- Sprzątaczka przyszła. Zbieraj się - ponaglił. Tak, wyjdź!
- Czemu rano? - jęknął Harry.
- Rano już dawno za nami stary.
Wróciłam się do wózka po ręczniki, gdy zastałam przy nim Stylesa. Chyba czekał aż opuszczę łazienkę. Też bym chciała, wiesz? Szybciutko załatwiłam ostatnie brudy z łazienki i przeniosłam się do pokoju. Zaczęłam podnosić z ziemi części ich garderoby. Zatrzymał mnie Liam.
- Nie, nie, zostaw. Nie musisz sprzątać naszych brudnych ubrań - powiedział i sam dozbierał resztę, później wrzucając je do szafy. Przeszłam do łóżka. Nie spotkałam się z protestem, czy chęcią wyręczenia mnie. Niby po co? To moja praca, prawda? I tak sytuacja z ciuchami była dla mnie kłopotliwa i podczas inspekcji powinnam odmówić pomocy.
Dekoracyjne poduszeczki wylądowały przy wezgłowiu, a ja strzepnęłam zadowolona ręce. Niech kogoś nie zwiedzie ten uśmiech. Zamoczyłam mop i wytarłam balkon. Za ten czas Payne opuścił apartament. Odkurzyłam podłogę i znów w moich rękach znalazł się mop.
- Przepraszam, że trochę nabrudziłem w łazience - usłyszałam za sobą. Wzięłam głęboki uśmiech.
- Niech się pan nie przejmuje. To moja praca przecież jest.
- Jesteś z Hiszpanii? - Nie kurwa, z Niemiec!
- Si - odparłam. Wróciłam się do wózka i wyprowadziłam go na korytarz. Harry stał przy drzwiach i bacznie mi się przyglądał. Proszę, niech nie pozna.
- Myślałem, że z Polski Monic.
Poczułam się jakby ktoś spoliczkował mnie milion razy. Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam się na pięcie, cisnęłam miotłą do wózka i odjechałam jak najprędzej w kierunku windy.
****************************
Wróciłam po roku. Znów. Zdarza mi się. Często.
Jeśli ktoś to przeczytał to bardzo proszę o komentarz bo to fajne.
Przedostatni rozdział tak myślę.
Do zobaczenia za rok!
Błagałam by nie były to te, które sprzątała Rebeca, bo jej praca opierała się bardziej na ilości niż jakości.
- Jak ci idzie Monic? - spytała Lily, która podjechała pod "mój" pokój wielkim wózkiem na pranie.
- Pierwszy. Rebeca mi pomaga - odparłam i odczepiłam od swojego wózka kosz z brudną pościelą, który podałam Lily.
- Nie boisz się, czy nie spapra ci premii? - zaśmiała się, wrzucając śmierdzące materiały do swojego wózka.
- Jakoś mi nie zależy - skłamałam. - To nieładne, że dla tych ludzi musimy się podwójnie starać, więc mogą sobie te pieniądze wsadzić w...
- W tyłek - powiedziała za mnie. Lily obdarzona anielską urodą również charakter miała anielski i nie lubiła przeklinania, przemocy i innych takich bardziej męskich zachowań, które przywarły do kobiet.
- Właśnie - uśmiechnęłam się. Dziewczyna oddała mi kosz. - Ruszam dalej.
Kolejnym pokojem do sprzątania był apartament. Nie lubiłam ich bardzo, bo jakiś totalny imbecyl wymyślił sobie że część ściany oddzielającą łazienkę od sypialni wypełni luksferami. I może nie wyglądało to źle, ale po prostu paskudnie się to myło, a kurz uwielbiał zakamarki w szkle! Zaczęłam od pościeli - oczywiście. Potem rzuciłam zasłony i przypięłam czysty komplet. Na nich właśnie było najwięcej kurzu i najbardziej się przy nich dusiłam. Alergia, huh. Przemyłam meble i stanęłam przed swoją ścianą płaczu. Dziesięć minut w dupę!
- Monic, apartamenty! Resztę zostaw na później! - Obrzydliwy głos z pejdżeru. Jeszcze tylko łazienka, podłogi i lecę dalej!
W kolejną godzinę uwinęłam się z kolejnymi czterema apartamentami. Nie zajmuję się sprzątaniem zajętych pokoi, tylko tych wolnych, więc nie muszę wyrabiać się w określonych godzinach. Tym bardziej, że kierownik co jakiś czas ponaglał mnie z apartamentami, mówiąc, że sławni goście będą wieczorem i muszą mieć odpowiednio przygotowane pokoje. No jakbym nie wiedziała!
Lily ponownie przybyła do mnie po brudną pościel, jednocześnie dając mi świeżą i zabierając numery pokoi, które już wysprzątałam. Właśnie byłam w połowie sprzątania ostatniego "mojego" apartamentu. Okropna, szklana ściana była już prawie czysta. Na korytarzu rozległy się głosy. To pewnie kierownik hotelu, który osobiście odprowadza gości, zapewniając że "pokoje spełniają najwyższe standardy i są przygotowywane specjalnie dla poszczególnych gości, a obsługa jest zawsze na zawołanie". Usłyszałam, że ktoś wkłada kartę do czytnika i otwiera drzwi. Cholera, Lily podała złe pokoje!
- Och. - Dyrektor udał zaskoczonego. - Widocznie ten apartament nie jest jeszcze gotowy. Bardzo panów przepraszam. - Panowie w apartamencie małżeńskim? Fajnie...
- To nic takiego - odpowiedział gość.
Osz ty w mordę...
Szybko rozpuściłam kucyka. Och, jakże ci dziękować farbo do włosów! Obróciłam się tyłem do dyrektora, gdyż właśnie zajrzał do sypialni, którą sprzątałam.
- Monic, podobno ten pokój jest już gotowy - powiedział mężczyzna groźnie, lecz uprzejmie z racji gości, którzy stali obok niego.
-Panienka Lily podała szanownemu panu złe numery. - Najbardziej łamany hiszpańsko - angielski jaki kiedykolwiek udało mi się użyć! Jak dobrze, że uczyłam się go w liceum. - Ale niech szanowny pan się nie gniewa, Monic już kończy - wyśpiewałam prawie i schyliłam się do wózka po odkurzacz. Włosy wciąż skutecznie zasłaniały mi twarz.
- Zapraszam panów do pokoju obok. - Mój przełożony uprzejmie wyprowadził gości. - Jestem pewien, że pokój się panom spodoba...
Wrócili. Proszę, nie każcie mi ich obsługiwać!
Bardzo długo siedziałam po ciemku na parapecie, trzymając w ręce telefon z wybranym numerem kierownika. Wystarczyło tylko wcisnąć zieloną słuchawkę i zacząć kłamać na temat swojego samopoczucia. Mój strach wynikał chyba z tego w jakiej atmosferze rozstaliśmy się przed rokiem. Ile gniewu i jadu na siebie wylaliśmy tylko ze względu na to, że Harry'emu zdawało się, że sprowadzenie mnie do niego przywróci mu Davida. Jakie było jego rozczarowanie, gdy moja obecność była zbyt bolesna na świeże podavidowskie rany... Ostatecznie nie zadzwoniłam do pracy.
Mój roboczy mundurek już od dawna zakrywał moje ciało. Jak bardzo obciachowy by nie był to mnie się podobał. Nadawał mojej pracy taki bardziej oficjalny charakter. Tak to ja, Monika Kowalska, pokojówka w hotelu Pariot. Tak ten Pariot! Już dwa lata ludzie nie mówili mi Monika. Częściej używali angielskiej formy imienia. Może i nazwisko sobie zmienię?
Kierownik pokojówek - Rilley - posłał mi miły uśmiech zza sterty kartek jakie miał na swoim biureczku. W drzwiach do szatni minęłam kilka młodych dziewczyn już bez mundurków, a w szatni Rebecę.
- I jak ci wczoraj poszło? - spytała. Spojrzałam na nią spod byka.
- Szanowna panienka niech się tak nie ciekawi - odparłam z obcym akcentem, który użyłam już wczoraj. Rebeca wybuchła śmiechem.
- Lily podała złe numery?
- Taa. - Otwarłam swoją szafkę i wrzuciłam do niej torebkę.
- Dyrektor pytał się wczoraj Rilleya, czy nie zatrudnili kolejnej Monic, bo wydawało mu się, że nie jesteś latynoską - wypaliła dławiąc się ze śmiechu. Sprzedałam jej kuksańca i ruszyłam po wolny wózek.
Na tablicy odszukałam karteczkę ze swoim nazwiskiem i numerami pokoi, które mam sprzątać. "543, 545, 546, 547..." Kurde! Czy one nie są takie same, jak wczoraj?!
- Rilley, czy nie pomyliłeś czasem kartek? - spytałam, podchodząc do biureczka mężczyzny.
- Nie, myślę, że nie - odparł, przyglądając się świstkowi zza okularów.
- Ale sprzątałam je wczoraj i są zajęte, a ja nie...
- Proszę Monic, brakuje nam dziewczyn. Ledwo udaje nam się zmieścić w limicie. Po wakacjach wrócimy do normy.
Z szalejącym sercem wjechałam na piąte piętro. Wyszłam z windy i skierowałam się w prawo. Kilka dziewczyn już sprzątało swoje pokoje, które zajęte były gośćmi. Była pora śniadaniowa. Miałyśmy czas do obiadu żeby ogarnąć swoje pokoje. Na początku zajęłam się normalnymi pokojami. Pukałam, sprawdzałam czy ktoś jest w środku, a jeśli nie to niczym huragan ogarniałam nieporządek zostawiony w sypialniach. Szło mi całkiem dobrze, aż do apartamentów.
Ustawiłam sobie wszystko na wózku tak, aby szukanie jakiś pierdół nie zajmowało mi czasu. Opróżniłam kosz z pościelą, zawoławszy Lily z drugiego końca korytarza. Przy okazji zasugerowałam jej lekko jaką gafę popełniła. Aż w końcu zapukałam... Nikt nie odpowiedział. Wsunęłam kartę do czytnika. Zaświeciło się zielone światełko. Pociągnęłam za klamkę. Faktycznie, w środku nikogo nie było. Trzeba to wykorzystać! Jeszcze nigdy, przenigdy nie denerwowałam się tak przy sprzątaniu. Wielka niechęć spotkania ich była tak silna, że popadłam w pewnego rodzaju trans. W głowie miałam tylko jedno słowo "wyjść". Chciałam już wyjść z tego pokoju. Ale przede mną jeszcze jeden apartament. O zgrozo!
Znów ten sam ból przy pukaniu. Skoro poprzednim razem poszło tak gładko teraz musi pójść fatalnie. Czułam to, gdy zza ściany usłyszałam "proszę czekać". Momentalnie ręka powędrowała na tył głowy, gdzie znajdowała się gumka ściskająca mi włosy. Zaczesałam palcami grzywkę na twarz, a na nos zawitały wielkie pingle, które pożyczyłam od Barbary. Otworzył mi Liam. Chyba dopiero co wygrzebał się z łóżka.
- Clina? - spytałam z aktorsko przybranym akcentem. Kiwną głową i otworzył szerzej drzwi.
- Wstawaj Harry - mruknął Liam i rzucił czymś w łóżko. Tylko tego brakowało. Ukradkiem przewróciłam oczyma. Wyciągnęłam z wózka rzeczy potrzebne do wysprzątania pomieszczenia i zniknęłam za ścianą.
- Jezu, czego chcesz? - To ten kudłaty. Lubiłam jego poranny głos. Był taki śmieszny.
- Sprzątaczka przyszła. Zbieraj się - ponaglił. Tak, wyjdź!
- Czemu rano? - jęknął Harry.
- Rano już dawno za nami stary.
Wróciłam się do wózka po ręczniki, gdy zastałam przy nim Stylesa. Chyba czekał aż opuszczę łazienkę. Też bym chciała, wiesz? Szybciutko załatwiłam ostatnie brudy z łazienki i przeniosłam się do pokoju. Zaczęłam podnosić z ziemi części ich garderoby. Zatrzymał mnie Liam.
- Nie, nie, zostaw. Nie musisz sprzątać naszych brudnych ubrań - powiedział i sam dozbierał resztę, później wrzucając je do szafy. Przeszłam do łóżka. Nie spotkałam się z protestem, czy chęcią wyręczenia mnie. Niby po co? To moja praca, prawda? I tak sytuacja z ciuchami była dla mnie kłopotliwa i podczas inspekcji powinnam odmówić pomocy.
Dekoracyjne poduszeczki wylądowały przy wezgłowiu, a ja strzepnęłam zadowolona ręce. Niech kogoś nie zwiedzie ten uśmiech. Zamoczyłam mop i wytarłam balkon. Za ten czas Payne opuścił apartament. Odkurzyłam podłogę i znów w moich rękach znalazł się mop.
- Przepraszam, że trochę nabrudziłem w łazience - usłyszałam za sobą. Wzięłam głęboki uśmiech.
- Niech się pan nie przejmuje. To moja praca przecież jest.
- Jesteś z Hiszpanii? - Nie kurwa, z Niemiec!
- Si - odparłam. Wróciłam się do wózka i wyprowadziłam go na korytarz. Harry stał przy drzwiach i bacznie mi się przyglądał. Proszę, niech nie pozna.
- Myślałem, że z Polski Monic.
Poczułam się jakby ktoś spoliczkował mnie milion razy. Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam się na pięcie, cisnęłam miotłą do wózka i odjechałam jak najprędzej w kierunku windy.
****************************
Wróciłam po roku. Znów. Zdarza mi się. Często.
Jeśli ktoś to przeczytał to bardzo proszę o komentarz bo to fajne.
Przedostatni rozdział tak myślę.
Do zobaczenia za rok!